poniedziałek, 10 grudnia 2012

Matheo, część III

Mimo, iż byłem bardzo zmęczony podróżą, zaśnięcie tej nocy było dla mnie wyzwaniem, któremu nie mogłem sprostać. Leżąc na tym niewygodnym łóżku, rozmyślałem co może na nas czekać w Mestii. Na zdjęciach w internecie wydawało się być zwykłym, gruzińskim miasteczkiem. Przyznam, że nocą wyglądało pięknie, ale w ciągu dnia, nie można było zauważyć nic zapierającego dech w piersiach, poza kilkoma murowanymi wieżami i gęsto osadzonymi domami mieszkańców które wyglądały uroczo.
Po chwili spadł mi do głowy pewien pomysł. Skoro ciągle rozmyślam na temat podróży, dlaczego by nie przelać tych myśli na papier? Pomyślałem, że spisywanie moich przemyśleń może być dobrym pomysłem. Wstałem więc z łóżka i zacząłem szukać jakiegoś zeszytu bądź notatnika, w którym będę mógł wszystko spisywać. Najpierw zerknąłem do walizki Catherine, ponieważ ona lubi wozić ze sobą rzeczy tego typu. Robiłem to bardzo ostrożnie. Wiedziałem, że gdyby przyłapała mnie na szperaniu w jej rzeczach, miał bym kłopoty. Nie dziwie się, ja też nie lubię jak ktoś wkłada nos w nie swoje bagaże.
Niestety, okazało się że w walizce nie ma ani pustego zeszytu, ani notatnika. Znalazłem tylko kilka niezapisanych kartek w kratkę, które postanowiłem wykorzystać. Usiadłem przy biurku które stało koło mojego łóżka i zacząłem pisać.
Pisanie nie jest łatwą rzeczą, kiedy jedynym źródłem światła jest światełko z komórki, ale lepsze to, niż pisanie po ciemku. Wybazgranie całej notatki zajęło mi około 45 minut. Nie była ona specjalnie obszerna, gdyż nie byłem stworzonym pisarzem, co widać było już po pierwszym, niedbale napisanym akapicie. Przeczytałem notatkę jeszcze raz,sprawdzając czy nie ma błędów i usiadłem na łóżku. Przykryłem się kilkoma kocami, tak aby nie zmarznąć, i wziąłem na kolana laptopa. Może internet nie działał tu mego szybko, ale zawsze mogło być gorzej. Wstukałem w wyszukiwarkę ,,Mestia’’ i zacząłem czytań wszytko co mi wpadło w oko. Nie dowiedziałem się w praktycznie niczego nowego. Na wszystkich stronach było to samo, żadnych nowych informacji. Resztę nocy spędziłem na serfowaniu po internecie w poszukiwaniu jakichkolwiek wiadomości na ten temat.
Rano, kiedy wszyscy już byli na nogach, Ja i Catherine zeszliśmy na dół, i zrobiliśmy śniadanie dla wszystkich. Barmanki jeszcze nie było, więc mieliśmy cały parter do własnej dyspozycji. W sumie, cały ten wyjazd nie był taki zły. To była dobra szkoła na przyszłość. Taka.. szkoła samodzielności.
Po jakimś czasie oczekiwania na Ariannę, która była jeszcze na górze usiedliśmy za stołkach koło baru, i zaczęliśmy jeść. W końcu, po dłuższej chwili ,czerwonowłosa zjawiła się.
- Długo każesz na siebie czekać-rzekłem z uśmiechem na buzi. Dziewczyna spojrzała się w moją stonę.
– Przepraszam! Ale przez cały czas szukałam suszarki do włosów w łazience - tłumaczyła się. - W końcu, okazało się że jej nie ma! Skandaliczne!
Siedząca koło mnie Catherine, powstrzymywała się od śmiechu. Nie dziwie się jej. Też miałem ochotę wydać z siebie głośny śmiech, ale to by nie było miłe względem Arianny.
- Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć moją suszarkę- odpowiedziała Catherine, wstając z krzesełka i wkładając talerz do zlewu.
- Byłabym wdzięczna - rzekła Ariana, patrząc na swą ,,wybawicielkę’’.
Kiedy dziewczyny poszły na górę, Ja w tym czasie wziąłem ostatniego kęsa swojej kanapki z serem, po czym wyszedłem na zewnątrz, poszukać w okolicy baru mężczyzny, któremu miałem pomóc w naprawieniu dachu szopy koło baru.
Chodziłem chwilę wokół gospody zanim znalazłem mężczyznę któremu miałem pomóc. Wyglądał on całkowicie inaczej niż go sobie wyobrażałem. Był ubrany w czerwoną, flanelową koszulę w kratkę i ciemne spodnie ubrudzone olejem. Postać wysokiego, potężnego mężczyzny z lekką nadwagą sprawiała, że wyglądał on nieco przerażająco. Miał gęstą brodę i wąsy, które zakrywały sporą część twarzy. Stojąc tak przed nim czułem się jak krasnoludek w krainie olbrzymów.
- Oooo, witaj młodzieńcze! Ty pewnie jesteś Matheo? – Śmiałym, grubym głosem odezwał się mężczyzna. Tak na prawdę, przypominał mi trochę Hagrida.
- Tak, a pan to...?-zapytałem.
- Mów mi Demitrie.
-Dobrze, panie Demitrie...
- Demitrie, po prostu. Bez ,,pan’’ – poprawił mnie. Wydawał się być innym mężczyzną niż na pierwszy rzut oka. Pewnie zyskał by jeszcze prze bliższym poznaniu.
- Mhm- mruknąłem- Więc, co mam zrobić?
Mężczyzna odwrócił się, i kazał mi iść za nim. Mimo, iż byłem trochę skrępowany, próbowałem nie dać mu tego do zrozumienia.
Szedłem za nim krok w krok, aż doszliśmy do szapy z narzędziami. Spędziliśmy czas tam na naprawianiu dachu, lecz najpierw Demitrie wytłumaczył mi do czego służą poszczególne narzędzia.
***
Wieczorem odebraliśmy samochód i ruszyliśmy w dalszą podróż. Najpierwsz wszyscy ochoczo brali udział w rozmowie, ale z czasem każdy zaczął się zajmować własnymi sprawami. Arianna umilkła pierwsza, zajmując się prowadzeniem samochodu, Catherinne słuchała muzyki, po czym później zasnęła, a ja przyglądałem się krajobrazom, które były na prawdę wspaniałe. W życiu nie widziałem czegoś takiego...
Lecz, przez całą podróż wciąż nękała mnie myśl... Co spotka nas w Mestii?

wtorek, 2 października 2012

Matheo, część II.


Gdy ja i Catherine obudziliśmy się, było już południe, lecz nadal chciało nam się spać. Nie dane było nam to jednak, gdyż dzieliło nas tylko kilka kilometrów od lotniska, z którego mieliśmy wyruszyć wprost do Mestii. Pogoda była wprost idealna na taką wyprawę. Świeciło słońce, niebo było bezchmurne, a w powietrzu unosił się świeży zapach skoszonej trawy. Lubiłem go, zawsze przypominał mi nasz rodzinny dom i nasz ogród, w którym tak lubiliśmy wszyscy przebywać.
Było bardzo ciepło, więc ucieszyłem się, gdy wychodząc poczułem podmuch chłodnego wiatru. Miałem ochotę tu zostać, usiadłbym wygodnie w fotelu i poczytał książkę, a co jakiś czas popijałbym zimny sok z parasoleczką. Niestety nie mieliśmy czasu, więc od razu ruszyliśmy w stronę budynku. Od dworca autobusowego do lotniska było około pięćset metrów drogi, więc postanowiliśmy nie brać taksówki mimo tego, iż mieliśmy sporo rzeczy przy sobie.
Kiedy byliśmy już nie daleko, spostrzegliśmy się, że na zewnątrz prawie nikogo nie ma. Na początku zwątpiłem. ,,A może dziś nigdzie się nie wybierzemy?’’ - zastanowiłem się przez chwilę. Mimo chwili słabości, poszliśmy dalej. Nikt nic nie mówił, oboje modliliśmy się tylko o to, aby lotnisko nie było zamknięte. Stojąc przed drzwiami, nie wiedziałem, czego mam się spodziewać. Catherine spojrzała się na mnie i powiedziała:
- No otwieraj te drzwi! Ręce mi już odpadają od ciężaru tych bagaży!
Położyłem rękę na klamce i powoli zacząłem otwierać drzwi. Ku mojemu zdziwieniu, mimo iż na zewnątrz nie było żywej duszy, w środku był jeden wielki tłok, a kolejka po bilety była gigantyczna. Patrząc na tłumy ludzi, odechciało mi się podróżowania, lecz mimo wszystko złapałem za walizki i rzekłem do Catherine:
- Idziemy. Nie mamy na co czekać.

Przebijając się przez te cały tłok, chciałem tylko się stąd wydostać i mieć już to z głowy. Zamyślony, nie zauważyłem dziewczyny, która biegnąc, zderzyła się ze mną.
Obudziłem się dopiero po kilku minutach. Pamiętam, że bardzo bolała mnie wtedy głowa, ponieważ uderzyłem  nią w walizkę czerwonowłosej dziewczyny.
Pierwsze co ujrzałem to wysoką, młodą kobietę o czekoladowych oczach i ciemnoczerwonych włosach. Była ona bardzo przestraszona. Catherine zaś stała obok niej, a usta miała zasłonięte dłonią.
- Ała, moja głowa - jęknąłem z bólu. Ze zdziwieniem popatrzyłem na obie dziewczyny.
- Przepraszam! - zaczęła jedna z nich. - Nic ci nie jest? - dopytywała się czerwonowłosa. 
- Nie, nic mi się nie stało. Po prostu potknąłem się i uderzyłem głową w walizkę, nic wielkiego - tłumaczyłem, patrząc na dziwną, ciemnoczerwono włosą dziewczynę o pięknych, czekoladowych oczach i delikatnych rysach twarzy.
- Matheo! Nic cię nie boli? Dość mocno się uderzyłeś!- odezwała się Catherine omiatając drugą oskarżycielskim spojrzeniem.
- To moja wina. Jeszcze raz przepraszam - rzekła winowajczyni wypadku. - Pomogę ci wstać.
Skorzystałem z pomocy udzielonej przez dziewczynę, po czym ustałem na nogi. Przyglądałem się jej dokładnie. Po chwili zawahania, stwierdziłem iż wyglądała jak obywatelka Niemiec, ale pozory mylą.
- Jestem Ariana Lee. A wy? - zwróciła się do nas z uśmiechem.
- Ja jestem Matheo Gaultier, a to moja siostra, Catherine -zacząłem. - Jesteśmy z Francji, a ty?
- Niemiec - odpowiedziała. - Mieszkam kilkadziesiąt kilometrów stąd. Wybieracie się gdzieś konkretnie? Bo ja.. O mój boże! - Ariana złapała się jedną ręką za głowę. 
- Co się stało? - przeraziliśmy się.
- Spóźniłam się na samolot! Już odleciał!
- Samolot do... Gruzji, prawda? - uśmiechnąłem się łagodnie, szukając w walizce pieniędzy na samolot.
Ariana obdarzyła nas szczerym uśmiechem, ukazując jej śnieżnobiałe zęby.  
- Wy też lecicie do Gruzji? - zapytała. Byłem ciekawy w jakim celu, ale po tak krótkiej znajomości uznałem, że mogła by mnie uznać za wścibskiego.
- Tak - odpowiedziałem.
- Przynajmniej będę miała miłe towarzystwo. Ile macie lat? - spytała.
- Ja mam piętnaście, zaś Matheo siedemnaście - wyrwała się blond włosa dziewczyna.
W czasie pogawędki znalazłem pieniądze na bilety, które znajdowały się nie w walizce, lecz w torbie i dałem je Catherine.
- To ja pójdę kupić bilety, a wy tu sobie pogadajcie. Zaraz wracam - oświadczyła.
- Twoja siostra jest urocza - powiedziała Ariana z delikatnym uśmiechem.
- Jest dla mnie wszystkim. Nasz ojciec nie przebywa za dużo czasu w domu, więc to ja czuję się za nią odpowiedzialny - odpowiedziałem. Nie chciałem ujawniać dużo szczegółów z mojego prywatnego życia, bynajmniej nie takich, o których sam nie lubię mówić.
- Wiesz, właściwie jesteś inny niż chłopcy w twoim wieku, których znam. Oni się wygłupiają, popisują. Ty natomiast jesteś... -dziewczyna szukała właściwego słowa - Dojrzały.
Na te słowa uniosłem lekko schyloną głowę i wysłałem skromny uśmieszek w stronę nowej znajomej.
- Uwierz, że nie pierwsza mi to mówisz - odpowiedziałem.
Wtem koło nas pojawiła się Catherine 
- Lepiej się pośpieszmy, bo znowu się spóźnimy - oznajmiła. 
-Racja - rzekła czerwonowłosa dziewczyna.
- A więc chodźmy - odpowiedziałem.
- A właściwie, dlaczego lecicie do Gruzji?
Obawiałem się tego pytania. Nie miałem w ogóle ochoty na nie odpowiadać, ale byłem zmuszony.
- No... Yyy... Mamy tam rodzinę - skłamałem wcale dobrze się z tym nie czując. Ale z drugiej strony przecież nie mogłem powiedzieć całej prawdy osobie, którą poznałem pół godziny temu, jedno kłamstewko to w końcu nic potwornego.
- Mhm - skomentowała. - Nie zrozumcie mnie źle, ale... Czy wasi rodzice nie mieli nic przeciwko, abyście sami odbyli tak daleką podróż? 
Ja i Catherine znowu spojrzeliśmy się na siebie, szukając odpowiedzi w swoich oczach.
- No ni...
- Nie, nie mieli. Lecimy już tam nie pierwszy raz, więc... - wtrąciła mi się w zdanie Catherine.
- Aha. Wiecie, sama mam dziecko i nie wyobrażam sobie, żeby nawet w waszym wieku gdzieś samo poleciało. Jestem nadopiekuńcza, wiem.
Nie powstrzymałem się i parsknąłem śmiechem. Spodziewałem się pytania w stylu ,,na pewno?’’ , ale na szczęście takież pytanie nie padło.
- Nie jesteś, po prostu troszczysz się o swoje dziecko -odpowiedziałem.
- Dobrze, dobrze, ale przypominam, że jeśli zaraz nie wyruszymy, to spóźnimy się na samolot! - przypominała Catherine. Widziałem, że czuje, iż zaraz zabraknie mi pomysłów na kolejne kłamstwa. Ale czułem też, iż ona sama chciała mi pomóc odbiegnąć od tematu Gruzji.
- No więc chodźmy! - rzekła Ariana nie podejrzewając niczego.
W samolocie nastała cisza. Nikt z nikim nie rozmawiał, każdy zajmował się swoimi sprawami. Jak zwykle siedziałem z nosem w komputerze, Catherine słuchała muzyki, a Ariana czytała jakąś strasznie grubą książkę. Co jakiś czas spoglądała na nas, lecz zawsze chwilowo swój wzrok zatrzymała na mnie.
- Ej, co to, to coś na twoim języku? - zapytała Ariana z niekrytym zaciekawieniem.
Wtedy na prawdę się wystraszyłem. Bałem się, że może się wszystkiego domyślić, a wtedy już nie wiedziałbym jak się z tego wykręcić. Odruchowo zasłoniłem dłonią usta i powiedziałem z nutką przerażenia w głosie:
- To... To tylko... Kolczyk - zapewniałem.
- No co ty Przecież widzę, że to kryształ
Wtedy przełknąłem ślinę, próbując coś powiedzieć. Lecz nie byłem w stanie. Nieodzywająca się do tej pory Catherine, spojrzała na nas, zaciekawiona tą rozmową. Aczkolwiek nadal nic nie mówiła.
- Spokojnie. - Ariana uśmiechnęła się zachęcająco - Mam taki sam.
- Naprawdę? - zdziwiłem się. Wcześniej byłem przekonany, że jestem jedyny. Nigdy nie myślałem, co by było, gdyby ktoś jeszcze miał kryształ żywiołu. Z drugiej strony cieszyłem się, że będę miał z kim pogadać na ten temat, z kimś kto będzie mnie rozumiał i czuł to samo co ja.
-Tak, na brzuchu - po czym delikatnie podciągnęła bluzkę, ukazując mały, srebrno-błękitny kryształek.
Postanowiłem porozmawiać z Arianą na ten temat. W tym czasie Catherine nadal siedziała oszołomiona z rozwartymi ustami.
                                                              ˋεïзˊ


Samolot wylądował w ogromnym mieście. Całą grupką poszliśmy do najbliższego salonu i wypożyczyliśmy samochód. Jadąc nim w stronę owej Mestii, poprzez intuicję, dojechaliśmy do maleńkiej wsi. Byliśmy zmęczeni i musieliśmy wypocząć, a od celu naszej podróży dzielił nas jeszcze kawał drogi do przebycia.Wysiedliśmy z samochodu i rozejrzeliśmy się.
- Wiocha zabita dechami - wyszeptała Catherine.
Dookoła ani jednej żywej duszy. Okropne słońce grzało nasze ciała. W pobliżu tylko jeden mały domek, ze zwisającą na jednym zawiasie tabliczką ,,HOTEL''. Spojrzeliśmy na siebie z zatroskanymi minami, po czym ruszyliśmy w stronę budynku.
Popchnąłem drzwi, które zaskrzypiały żałośnie, marszcząc przy tym brwi. Weszliśmy do środka, a wszystkie spojrzenia skierowały się na nas tak, jakby nigdy nie widzieli ludzi. Czułem się głupio czując tak wiele par oczu na sobie.
- Co to za dziura? - mruknęła Catherine. Pomyślałem, że wyjęła mi to z ust, ale nic nie mówiłem.
Sędziwa barmanka polerująca kufel do piwa, spojrzała na nas z zmarszczonym czołem. Zauważyłem, że panujący w środku brud, przeraził Arianę do granic możliwości. Przy małym stoliku siedziała dwójka mężczyzn wieku średniego popijających piwo, a przy barze młoda kobieta o długich, bujnych brązowych włosach popalała papierosa. Miała bladą cerę, mocno pomalowane powieki w kolorze czarnym i długie, bezbarwne paznokcie. Można, by nawet powiedzieć, że była ładna. Ale sama jej tajemniczość bardziej wzbudzała strach niż podziw. Spojrzała na nas spod przymrużonych powiek. Nagle uśmiechnęła się, co mnie bardzo zaskoczyło.
- No proszę. Turyści? Nie macie tu czego szukać - skomentowała. Miałem ochotę wyjść stąd i już nigdy tu nie wrócić. Czułem, że nic dobrego nas tu nie spotka. 
- Właściwie, to szukamy tutaj noclegu - odpowiedziałem, zmuszając się do uśmiechu.
- Na pewno wam nie dogodzimy - rzekła z ironicznym uśmiechem. Jej zachowanie doprowadzało mnie do szału. Z trudem powstrzymywałem się, aby nie wybuchnąć.
- Ależ naprawdę! Potrzebujemy gdzieś się przespać, jesteśmy po długiej podróży - odpowiedziała z uroczym uśmiechem Catherine. Zastosowała ten sam trik co na mnie tylko, że na tych ludzi chyba nawet prośba Catherine nie podziałała.
- Nie pytałam Cię o twój życiorys. Chcecie, to możecie tu spać, ale płacicie z góry.
- Ile? - odezwała się Ariana.
- Sto euro za osobę. - Uśmiechnęła się groźnie.
Cała nasza trójka rzuciła złowieszczym spojrzeniem na kobietę.
- Że co?! - wykrzyknęli wszyscy naraz.
- Za jeden dzień - dodała kobieta. Zacząłem się zastanawiać, jak można być tak wrednym.
- To za drogo - skomentowałem to. Przecież nie mogłem tak tego zostawić.
- No niestety..
- Nie da się niczego zrobić, aby było taniej? - zapytała Ariana błagalnym tonem, zwracając się tym razem do barmanki, która nadal stała koło nas i słyszała wszystko.
- Właściwie - odezwała się po raz pierwszy barmanka - możecie tu być bezpłatnie, jeżeli będziecie pomagali Jenkisnowi w motelu. - Wskazała na jednego z mężczyzn.
No cóż, przynajmniej nie będziemy musieli płacić sto euro.
- No dobra, zgadzamy się. - Kiwnąłem głową w stronę obu kobiet.
Barmanka zaprowadziła nas na pierwsze piętro, gdzie znajdowały się sypialnie dla gości. Kiedy do nich weszliśmy cała nasza trójka rzuciła bagaże na bok i położyliśmy się w okropnie niewygodnych łóżkach, zapadając w sen.

poniedziałek, 1 października 2012

Matheo, I część.

To była długa noc. Nie mogłem spać, a gdy tylko zamknąłemoczy ujrzałem  to puste, przerażające ichłodne spojrzenie zjawy wpatrującej się we mnie. Czułem jej przeszywające spojrzeniektóre tkwiło na moim języku.Nie odrywała ode mnie wzroku. Mówiła bym kierowałsię do miasta dziewięciu wież, na północnym-wschodzie aby spotkać pozostałeżywioły.Domyślałem się że to wszystko ma związek z małym, seledynowymklejnocikiem posiadający ogromną moc który już od półtora roku tkwił w mojej jamie ustnej. Przyzwyczaiłem sięjuż do innego stylu życia związanego z tym oto klejnotem, zwanym też ,,kryształemżywiołu’’ .
                                                                             ˋεïзˊ
  Usiadłem na łóżku imyślałem nad tym co powiedział mi tajemnicza, mroczna postać z mojego snu. Mam się udać do miasta z dziewięcioma wieżami. Ale, gdzie to jest? Jak ja mam siętam dostać? Dlaczego to właśnie ja mam tam wyjechać? Pytań było naprawdę wiele,ale nie miałem czasu aby nad tym z byt długo rozmyślać. Podjąłem spontanicznądecyzję-jadę. Z hukiem wyjąłem walizkę z szafy budząc tym hałasem Catherine.Spakowałem wszystkie najpotrzebniejsze żeby i zacząłem szukać w internecie jakichkolwiekinformacji na temat ,,miasta dziewięciu wież’’. Dopiero po dłuższym czasieznalazłem istotniejsze rzeczy na ten temat. Dowiedziałem się, iż miastemdziewięciu wież nazywane jest miasteczko Mestia, położonego pośród długiegopasma gór.Poczytałem trochę na ten temat i wziąłem się do obmyślania trasy gdynagle do pokoju weszła moja siostra.
- A więc jednak wyjeżdżasz? –zapytała.
-No niestety, muszę. Chcę się dowiedzieć co jest przyczynątego wszystkiego, a mam wrażenie że tam znajdę odpowiedź –wytłumaczyłem jej.
Catherine spojrzała się na mnie a na jej twarzy pojawił sięszeroki uśmiech ujawniający jej śnieżno-białe zęby.
-Świetnie, więc jadę z tobą, taki wyjazd dobrze mi zrobi.Idę się wiec spakować.
Nim powiedziałem jej że nie może ze mną jechać, że toniebezpieczne wyszła radośnie z pokoju zatrzaskując za sobą drzwi. Pomyślałem,że to może dobrze że ktoś będzie przy mnie i że nie będę sam się tłukł przezcałą Europę. Z drugiej strony trochę się bałem. No ale muszę podjąć to ryzyko,czy tego chcę czy nie.
 Po godzinie Ja iCatherine byliśmy już gotowi. Wychodząc z domu spostrzegłem Mirage stojącą napodjeździe. Zdawałoby się że czeka na kogoś. Nie zważając na nią uwagi zamknąłemdrzwi i zmierzyliśmy w stronę dworca autobusowego. Szatynka odwróciła się wnaszą stronę, a jej oczy zalśniły. Przystanąłem, widząc że zmierza ku mnie.
- Cześć Matheo! – krzyknęła wesoło, a na jej twarzy zagościłszczery uśmiech.
- Witaj Mirage – odpowiedziałem, odwzajemniając ten uśmiech-Co cię tu sprowadza?
-Słayszałam że wyjeżdżasz, i chciałam się z tobą pożegnać-odpowiedziała, a wtem momentalnie z twarzy zniknął jej uśmiech.
Mirage to moje znajoma z szkoły.Miała długie, czekoladowewłosy i brązowe oczy które iskrzyły się niczym tafla wody w blasku wschodzącegosłońca.Nigdy jakoś specjalnie nie rozmawialiśmy, dlatego zaskoczyło mnie to żeprzyszła się ze mną pożegnać.
- To może ja już pomału będę szła, dogonisz mnie, prawdaMatheo? – zapytała Catherine biorąc moją walizkę i oddalając się pomału.
-Tak, dogonię.
Gdy Catherine odeszła od nas nagle zastała niezręczna cisza.  Długo staliśmy naprzeciw siebie zespuszczonymi głowami. W końcu doszedłem do wniosku że to ja powinienem zacząćrozmowę.
- Będzie mi cię brakowało..-zacząłem.
-Mi ciebie też Matheo- odpowiedziała- Ale mam nadzieję żejeszcze się spotkamy.
-Ja też- uśmiechnąłem się dla rozluźnienia atmosfery którabyła bardzo napięta- A teraz przepraszam Cię Mirage, ale muszę iść na autobus.
W tedy dziewczyna zrobiła coś czego się kompletnie niespodziewałem. Uniosła głowę i pocałowała mnie, po czym odeszła bez słowa. Stałemwryty w ziemię i nie wiedziałem co o tym myśleć. Strasznie mnie to zaskoczyło.Alepo chwili wróciłem do rzeczywistości i ruszyłem w stronę dworca autobusowego.
                                                                               ˋεïзˊ
Kiedy staliśmy czekając na przyjazd autobusu Catherineciągle była uśmiechnięta i radosna, gdy ja trzęsłem się z zimna i nie miałem wcale ochoty na żarty. Bynajmniej nie teraz. Siedziałem na ławce z laptopem izajmowałem się tym, co robiłem przez cały dzień, czyli szukałem informacji natemat Mestii. Nie miałem pojęcia jak się tam dostaniemy. Jechałem w ciemno ipraktycznie nic nie było zaplanowane. Po prostu miałem jeden cel, dotrzeć domiasta dziewięciu wież za wszelką cenę.
Po kilku minutach przyjechał autobus którym mieliśmy udać się nalotnisko w Niemczech.
-Przed nami długa i wykończająca droga ,bracie –westchnęła Catherinełapiąc za walizki i wchodząc do pojazdu.
Doskonale wiedziałem że moja siostra ma racje. Tak, jak byczytała mi w myślach.
                                                                               ˋεïзˊ
Siedząc już na swoich miejscach, zaczęliśmy rozmawiaćpraktycznie o wszystkim.  W końcu czekałanas kilku dziesięciogodzinna podróż, a żadne z nas nie miało zamiaru spędzićjej w ciszy. Tematów do rozmowy nie było widać końca, lecz gdy nastała noc, iMnie i Catherine znużył sen.Położyliśmy się wygodnie na siedzeniach w naszymprzedziale, przykryliśmy kocami które zabraliśmy ze sobą z domu i zgasiliśmyświatło..

Matheo, prolog.

   Wszystko zaczęło się półtora roku temu. Jak zwykle rano jedząc parę herbatników i popijając je kawą rozmyślałem nad rozrywkami nadzisiejszy dzień. Ojciec wyjechał, więc to ja musiałem opiekować się młodszą siostrą która była dla mnie wszystkim. Chcą traktować ją jak najlepiej musiałem się wykazywać ogromnąkreatywnością, aby dogodzić tak młodej i energicznej osóbce.  Z czasem stawało się to coraz trudniejsze zracji na jej chorobę która męczyła ją coraz bardziej. Choroba aczkolwiek nieśmiertelna dawała młodej dziewczynie w kość co czasami odbijało się narelacjach brat-siostra które do tej pory były bardzo dobre. Catherine chciałażyć pełnią życia, a ja jej na to nie pozwalałem. Po prostu troszczyłem się onią.Taka rola starszego brata.
 Siedząc tak przy stole usłyszałem tupot stóp, biegnących poschodach w stronę pomieszczenia w którym się znajdowałem.
-Matheooo! Matheo, gdzie jesteś? – wołała dziewczynka.
-Jestem w jadalni- odpowiedziałem, przygotowując się naegzortę którą będę zmuszony wysłuchać.
Kroki były coraz bardziej donośne ,aż w końcu drzwi dojadalni otworzyły się i na progu stanęła trzynastolatka mająca na sobiezaledwie jedwabną piżamkę i puchowe kapcie. Jej blond włosy były potargane,a oczy jak zwykle błyszczały zapałem i energią która wypływała z tej młodej,aczkolwiek  dojrzałej osóbki.
- Widziałeś gdzieś Belle? Nigdzie jej nie ma- zamartwiałasię Catherine.
- Pewnie poszła zakopać kość w ogrodzie lub ..zrobić coś corobią takie psy jak ona- tłumaczyłem biorąc kolejny łyk kawy.
- No może..ale chwilkę- pomyślała- czyżbyś znowu zamknął jąw ogrodzie?! Przecież tyle razy ci mówiłam abyś sprawdzał przed zamknięciemogrodu czy jej tam nie ma! – tłumaczyła mi młodsza siostra.
- Nie muszę sprawdzać czy jest w ogrodzie ponieważ mamy specjalnąklapkę dla Belli która umożliwia jej bezproblemowe, samodzielne wejście do domui wyjście z niego.
Próbując tak przegadać siostrę zauważyłem psa który stał takjak by przyglądał się całej tej scenie.
-No może, przepraszam- ciągnęła dalej trzynastolatka.
-Nie przepraszaj, lepiej spójrz za siebie-odpowiedziałem.
Catherine obróciła się na pięcie i spojrzała się na psaktóry miał w pysku coś dziwnego, jakby kryształ bardzo rzadkiego gatunku. Mieniłsię on w promieniach słońca tak pięknie że mała dziewczyna nie powstrzymała sięi postanowiła ,,pożyczyć’’  kryształ odpsa, a ja przyglądałem się temu z uśmiechem na ustach. Słysząc pukanie do drzwiodwróciłem głowę. Usłyszałem jeszcze tylko że Bella popędziła z kryształkiem wpysku w niewiadomym dla mnie kierunku. Otworzyłem drzwi. Na betonowychschodkach stała Emma- niezdarna gosposia która dostała tą pracę ze względu naprzyjaźń z moim ojcem, i zaufaniem którym ją darzył. Wcześniej pracowała w jakobarmanka w barze za rogiem, ale wyrzucili ją z powodu jej wielkiejniekompetencji.
Lubiłem jej zawracać głowę moimi historyjkami któreciekawiły ją tak samo jak mała Catherine. Nie dziwiłem się jej, czasami onasama zachowywała się dziecinniej niż moja siostra. Miałem do niej pełnezaufanie , lecz czasami wolałem zrobić coś bez jej pomocy. Wyszło mi to nadobre, stawałem się bardziej samodzielny. W tedy jeszcze nie wiedziałem co mnieczeka.
Siedziałem przy stole w kuchni pijąc herbatę i rozmawiającz kobietą. Nagle koło moich stóp przebiegł nasz pupil, a za nim próbującaodebrać zwierzęciu znalezisko trzynastolatkę. Udało mi się złapać Belle ipołożyłem suczkę na moich kolanach. Zwierzak poluźnił szczękę, tak jakby chciałdać mi drogocenny kamień. Złapałem za seledynowy kryształek. Nagle jasne,białe światło oślepiło mnie, a moc z jaką mnie odepchnął była ogromna. Poczułemtylko wielką siłę która z łatwością uderzyła mną o ścianę wywołując  chwilową utratę przytomności.
Kiedy się obudziłem leżałem na podłodze, a głowa pękała mi zbólu. Czułem się tak jak bym miał znowu zemdleć. Nade mną stała Emma która jakzwykle zaczęła panikować, a obok mnie na podłodze klęczała Catherine czekającana moje przebudzenie.
-Boże święty, co to było? On może mieć wstrząs mózgu, albopołamane wszystkie kości...-lamentowała gosposia chodząca w koło rodzeństwa.
-Nic mi nie jest- uspokajałem wszystkich. 
-Co to do licha było? – zastanawiała się dziewczynka.
-Sam chciał bym wiedzieć- odpowiedziałem, wstając z zimnejpodłogi.
-Idź się lepiej połóż, odpocznij- radziła starsza kobieta.
  W drodze do pokoju poczułem coś kującego na języku.Zboczyłem z drogi aby wejść do łazienki. Stanąłem przed lustrem i spostrzegłemże kryształek który wcześniej odebrałem psu, znalazł się nagle w moim języku.Nie mogłem w to uwierzyć, lecz po krótkich przemyśleniach pomyślałem że totylko sen. Wszedłem do pokoju i położyłem się na łóżku. Nie mogłem przestaćmyśleć o zajściu w kuchni. Po głowie chodziło mi mnóstwo pytań na które nawetja sobie dam nie dałem rady odpowiedzieć, lecz doszedłem do wniosku, że to co sięstało to nie jawa czy sen, lecz zdarzenie z prawdziwego życia. I tak zaczęłasię moja przygoda z kryształem...