poniedziałek, 7 października 2013

Część IX

Dla mojej kochanej Ade :*




I'm at the edge of the world
Where do I go from here?
Do I disappear?
Edge of the world
Should I sink or swim?
Or simply disappear?
- Bring Me The Horizon - Sleepwalking




Powoli zacząłem się przyzwyczajać do nowej rzeczywistości. Z biegiem czasu zapominałem jak to było w XXI, by móc się uczyć tego, co będzie mi potrzebne tu i teraz. Codziennie nadsłuchiwałem porannego ćwierkania ptaków, który był inny od niż ten w Francji. Tak właściwie, to tutaj wszystko było inne. Było ciszej, spokojniej, a w powietrzu unosił się zawsze cudowny aromat polnych kwiatów, który uwielbiałem.
Dni płynęły tutaj szybko, dzień wręcz równał się z nocą. Było tyle ciekawych zajęć, że nie można było się nudzić. Nauka coraz to nowszych umiejętności i treningi sprawiały, że pomału dochodziłem do wprawy. Potrafiłem już przywracać rośliny do życia, wypuszczać ogromne pnącza i kierować nimi.
Jak na razie wszystkie dni mijały spokojnie. Nic się nie działo – co mnie trochę dziwiło, bo czułem się bardziej jak na wakacjach, a nie jak na misji, z której mogę nie wrócić. Miałem trochę czasu na lepsze poznanie mojej drużyny. Wiadomo, jedni ludzie mi się bardziej spodobali, drudzy mniej, ale to nie ważne. Musimy się trzymać razem, więc staram się z nimi utrzymywać dobre relacje. Ciekawiły mnie tylko dwie bliźniaczki, z którymi jako jedynymi na razie nie miałem przyjemności porozmawiać. Nawet przez kilka sekund.
Wyglądały jak dwie krople wody. Dwie, dość wysokie blondynki z kryształowo - niebieskimi oczami, przemierzały korytarz. Z wyglądu takie same, z charakteru – ogień i woda. Jedna wygadana, zawsze miała na wszystko odpowiedź, druga zaś cicha i spokojna. Kompletne przeciwieństwo. Ale kto powiedział, że skoro bliźniaczki, to takie same pod każdym względem?
Kroczyły we dwie, kiedy my szliśmy do biblioteki. - jednego z naszych ulubionych pomieszczeń w chatce. Tysiące regałów i dziesiątki tysięcy książek! Raj dla czytelnika.
Chwileczkę, idziemy do biblioteki, to wypadałoby wziąć książki, które sobie pożyczyliśmy i czytaliśmy w pokoju, w nocy.
Musieliśmy wrócić, a właściwie kazałem Catherine czekaj, ja sam pobiegłem, tak było szybciej. Po chwili ponownie ruszyliśmy w stronę biblioteki, tym razem obładowani książkami, kiedy szły one. Niczym dwie nimfy zgrabnym krokiem przemierzały korytarz. Szły dokładnie tak samo. Krok w krok, dech w dech. Jedna z nich to wybranka, posiadaczka kryształu. Czułem to. Była powietrzem. Oboje spojrzeliśmy się na nie, gdy jedna z nich powiedziała:
- Cześć. Macie jakieś specjalne życzenia co do jutrzejszego obiadu? - spytała nas uprzejmie. - A może chcielibyście coś z targu? Jakieś owoce?
Spojrzałem pytająco na siostrę, a ona na mnie. Zastanowiłem się chwilę nad tym, co powiedziała blondynka i odpowiedziałem:
- Ja nie mam jakiś specjalnych wymagać.
- A ja w sumie zjadłabym owoce...-mruknęła Catherine.
I nastąpiła chwila ciszy. Staliśmy i nikt się nie odzywał. Tylko ja i Catherine wymienialiśmy co chwilę spojrzenia. Nie no, tak być nie może! Nie będziemy tylko stali i zabierali sobie wzajemnie powietrze. Musiałem odezwać się pierwszy:
- Co ze mnie za gapa! - wrzasnąłem, pukając się w głowę - Nawet się nie przedstawiłem. Jestem Matheo, A to moja siostra , Catherine.
Bliźniaczki spojrzały się na mnie, a później jedna z nich – ta mniej śmiała – uśmiechnęła się ciepło.
- Nic nie szkodzi. Jestem Sefi, a to moja siostra Julie - odpowiedziała, wskazując ręką na drugą blondynkę. - Nie przejmujcie się, jeśli będziecie nas ze sobą mylić. To normalne. Jak sobie radzicie bez sprzętów elektronicznych?
- I bieżącej wody - wtrąciła się nagle Julie, która jak dotąd się nie odzywała.
Wiedziałem, że to temat, w którym najwięcej do powiedzenia pewnie będzie miała moja siostra, niż ja. Mi to w sumie aż tak już nie przeszkadzało. Catherine zaś ciągle nie mogła się do tego przyzwyczaić.
Nie przeliczyłem się. Dziewczyna spojrzała tylko na dół i zaczęła mówić:
- Matheo dopiero od niedawna zaorientował się, że tu nie ma proszku do prania.
- Jak ty się czepiasz – warknąłem, lekko urażony. Ciągle rozpamiętuje sytuacje z proszkiem..
- Może i tak. A bez bieżącej, czystej wody jest okropnie. Nie ma prądu, co jest dla mnie kompletną tragedią. A o braku internetu czy sieci komórkowej to już nie wspomnę.- I tak mówiła, i zapomniała że koło niej stoi Matheo, który otworzył szeroko oczy na siostrę.
- No co ty nie powiesz, jak bym nie wiedziały. - odparsknąłem.
Widać, że bliźniaczki bawiło nasze szczeniackie zachowanie. Jedna z nich nawet się roześmiała, lecz po chwili przestała. Druga się tylko lekko uśmiechnęła.
- Proszek do prania to najmniejszy problem - odparła Julie, machając lekceważąco ręką. - Ze zgrozą odliczam dni, kiedy zabraknie mi wszystkich kosmetyków.
- Przeżyjesz - odparła jej siostra przyjaźnie, po czym rzuciła na nas wzrokiem. - No niestety trafiliśmy w czasy, do których w ogóle nie jesteśmy przystosowani.
- I po co się uczyłam matematyki? - burknęła pod nosem Julie.
- Po to, abyś mogła chociaż dobrze policzyć pieniądze.
- Tak, za pomocą funkcji trygonometrycznych? - odparła ironicznie.
- Zgadzam się. W tych czasach to przyda się tylko doświadczenie z lekcji wuefu, kiedy trzeba będzie uciekać przed niedźwiedziem - zażartowała Catherine, mając nadzieję, że rozbawi wszystkich, ale średnio jej się to udało. No dobra, mnie to bawiło, ale bliźniaczki nie wyglądały na rozbawione.
- I trochę historii – dodałem jeszcze po chwili od siebie.
Bliźniaczki roześmiały się, słysząc to i przytaknęły głową. Mają trochę opóźniany zapłon, ale nadrabiają tym, że są takie sympatyczne.
- Nie wiem, czy historia nam się za bardzo przyda. Choć te czasy przypominają średniowiecze, to jednak jesteśmy w miejscu, którego nigdy nie było na mapie - odpowiedziała Sefi, zwracając naszą uwagę na naprawdę bardzo ważny fakt.
- Może nie odkryli tego kraju wtedy? - spytała Julie, próbując to sobie wytłumaczyć.
- Nie wiem, możliwe.
- Albo jesteśmy w innym wymiarze.. - mruknąłem pod nosem, wlepiając wzrok w sufit.
Catherine spojrzała się na mnie i odparła mi:
- No pewnie, a Oren to kosmita.
Machnąłem tylko głową.
- Zmieńmy temat.. Która z was ma kryształ? - zapytałem, chcąc się dowiedzieć trochę więcej o posiadaczce żywiołu.
- Ja - odpowiedziała Sefi.
- Ja go miałam, ale mi ukradła - dopowiedziała Julie, uśmiechając się szeroko, lecz poprawiła się po chwili - Dobra, żartowałam. Po prostu mnie nie chciał, ale i tak ja go pierwsza znalazłam.
- No tak... - powiedziała cicho. Spojrzała na mnie - Ty również masz kryształ, prawda?
- Tak. I u mnie też było podobnie, bo pierwszy znalazł kryształ mój pies – odpowiedziałem, drapiąc się po głowie. To trochę jak piękna historia o bohaterze, który wydobył cudowny kryształ o nadnaturalnej mocy z paszczy bestii, ale ten bohater to tylko ja, a bestia to pies.
- Pies nie siostra. Przynajmniej się słucha, prawda? - zażartowała Julie, szturchając lekko Sefi, która lekko skrzywiła się.
- Przestań, to wcale nie jest śmieszne...
- Jak nie? Zresztą na pewno byś chciała, abym się ciebie lepiej słuchała, ale nie jestem psem - powiedziała wesoło.
Ja i Catherine spojrzeliśmy się krzywo na siebie.
- W to nie wątpię - odrzekła Catherine, nie wiedząc co ma na to odpowiedzieć.
- No ale jak już nam tak wesoły, to na dobre zakończenie jeszcze powiem tyle, że znalazł go w ogrodzie. Hmm, w końcu mój żywioł to ziemia, a twój to.. woda? – dopytałem, choć nie wiem po co. Chyba dla podtrzymania rozmowy.
Pokiwała głową i uśmiechnęła się przyjaźnie do nas.
- Nie, wiatr. I znalazłam swój kryształ w lesie - odpowiedziała uprzejmie.
- Tak. Nie w chmurze ani podczas skoków spadochronowych - dopowiedziała Julie, aby podkreślić, że to wcale nie ma powiązania.
- Chmm, wydajesz się osobą zbyt mocno stąpającą na ziemi, by skakać ze spadochronem – rzekłem, przyglądając się blondynce.
- Za to twoja siostra..
Julie zmrużyła oczy i już otwierała usta, aby coś powiedzieć, ale Sefi machnęła lekko ręką, przez co nie mogła. Stała, krzyżując ręce na piersiach i patrząc cały czas na Catherine. Ja tylko patrzyłem, raz na jedną, raz na drugą dziewczynę.
- Na nas już chyba pora. Bardzo miło było was poznać - powiedziała Sefi, uśmiechając się do nas przyjaźnie i złapała siostrę za łokieć. Ruszyły dalej korytarzem, nie patrząc się do tyłu.
- Do zobaczenia – odpowiedzieliśmy, patrząc w stronę odchodzących bliźniaczek. Mieliśmy nadzieję, że dosłyszały.

piątek, 12 lipca 2013

Część VIII


Dla całej Serii Nitya.
Krótko, ale konkretnie.
I've gotta fight today
To live another day
Speaking my mind today 
 My voice will be heard today
Skillet - Hero 

Biegliśmy co sił w nogach, nie dając tajemniczej postaci w czarnym płaszczu najmniejszych szans na dogonienie nas. Strach, który z każdą chwilą był coraz większy dodawał nam skrzydeł. Pędziliśmy po wydeptanej drużce nie patrząc za siebie, a modląc się, by nic się nam nie stało. Szczególnie bałem się o Catherine. Długa suknia sprawiała, że coraz ciężej się jej biegło, co spowalniało nas bardzo. Gdy tak biegliśmy wpadł mi do głowy pewien – moim zdaniem – kolejny świetny pomysł. Stanąłem i odwróciłem się w stronę tego czegoś. Zdezorientowana Catherine ciągnęła mnie za rękę i prosiła byśmy biegli dalej. Lecz ja czekałem, aż postać będzie wystarczająco blisko. Wyciągnąłem w jej kierunku rękę i miałem tylko nadzieję, że moc mnie nie zawiedzie. Ścisnąłem mocno dłoń i zamknąłem oczy. Boże, daj mi siłę. Otworzyłem oczy i zobaczyłem czarną postać owiniętą w pnącze. Próbowała się wyrwać, wierciła się, ale nic to jej nie dawało. Cieszyłem się, że tym razem moc mnie nie zawiodła. Zdecydowałem się na dość odważny krok. Podszedłem do ciemnej, zakapturzonej postaci i zdjąłem jej z głowy czarny kaptur. Ku mojemu zdziwieniu nie ujrzałem niebezpiecznej twarzy bandyty, pełnej blizn, tylko delikatną, piękną, kobiecą twarz. Złote loki doskonale podkreślały błękit jej oczu.
- Kim jesteś i czemu za nami biegłaś? - Zapytałem.
Kobieta wyglądała na około dwadzieścia pięć lat. No dobra, może przesadziłem.. dwadzieścia. Patrzyła się na mnie jakby błagając, bym ją wypuścił z mocnego uścisku pnączy. Nie zrobiłem tego. Mimo niewinnego wyglądu mogła być niebezpieczna. Nie warto było tak ryzykować.
- Uciekajcie, co sił w nogach! Wielki, niebezpieczny zwierzak czai się w lesie! Wypuśćcie mnie, proszę.
Spojrzałem pytającym wzrokiem na Catherine, która kiwała przecząco głową. Widać, że nie była za wypuszczeniem kobiety, ale przecież nie można jej tu tak zostawić. Pstryknąłem dwa razy palcami a pnącza uschły, opadając na ziemię.
- Dziękuję ci, za uwolnienie, panie.
- Mów mi Matheo, a najlepiej Mat. A ty jak się nazywasz?
Kobieta wyglądała, jakby się przez chwilę zastanawiała. Rozglądała się i jąkała, aż w końcu powiedziała:
- Moriele.
- Moriele? Dziwne imię. - powiedziałem.
- Jak każde inne. A skąd jesteście?
Na te pytanie nie miałem ochoty odpowiadać. Przecież nie mogłem powiedzieć kobiecie, którą widzę pierwszy raz na oczy, że jestem posiadaczem kryształy żywiołu z przyszłości, który wraz ze swoimi znajomymi uratuje świat.
- Przybyłem z dalekiej krainy, której krajobrazy nie mogą się równać z tym, co widzę tutaj każdego ranka.
Siostra szturchnęła mnie w bok łokciem i dyskretnie szepnęła mi do ucha.
- Dobra ściema, pół sukcesu. A teraz chodź już z powrotem do chatki.
Dobry pomysł. Z resztą Moriele wydawała mi się bardzo podejrzana, jeszcze to dziwne imię. No ale w końcu to średniowiecze. W sumie, to nawet nie miałem ochoty na dalszą rozmowę z tą osobą. Musieliśmy jedynie uważać. Mogła za nami pójść i dowiedzieć się, gdzie przebywamy. Postanowiłem iść jakąś okrężną drogą, by ją zgubić.
- Wybacz, ale musimy cię opuścić. Żegnaj. - powiedziałem, po czym odwróciłem się energicznie na pięcie, złapałem Catherine pod rękę i poszliśmy razem przed siebie. Usłyszeliśmy za plecami, jak Moriele upadała. Moja siostra obejrzała się za siebie i zobaczyła, że kobieta leży na ziemi i walczy z oplatającym jej kostkę korzeniem. Popatrzyła się na mnie i zapytała:
- To twoja sprawka?
- To tak na wszelki wypadek, jakby wpadło jej do głowy nas śledzić. Musimy zyskać na czasie.
Catherine pokręciła głową i przyśpieszyła kroku, nie pytając już o nic.

***

-Co myślisz o tej kobiecie? - zapytała Catherine, która siedziała na łóżku z książką o zielarstwie na kolanach.
Nie wiedziałem, co mam jej odpowiedzieć. Kobieta wydawała mi się strasznie podejrzana, a historyjka o wielkim, niebezpiecznym zwierzaku wyssana z palca.
- Sam nie wiem. Nie chce mi się nawet o niej myśleć. No bo po co?
- No tak. Ale wiesz co? Mi się ona wydawała znajoma. Jestem pewna, że gdzieś ją już widziałam.
Zmarszczyłem brwi ze zdziwienia.
- Wydaje mi się, że kiedy byłam kiedyś w mieście, to szła uliczką i pytała się ludzi, czy nie znają jakiejś gospody niedaleko. - dodała.
- Czyli ona też nie jest stąd.
- Wygląda na to, że nie, nie jest.
- A może.. A może ona też jest posiadaczką kryształu?
Z usta Catherine jako odpowiedź usłyszałem jedynie głośne ' pfffff '. Może miała rację? Przecież jakby była posiadaczką kryształu, to trafiłaby razem z nami wtedy na łąkę przed domkiem Orena. Z resztą nawet nie wyglądała, jakby miała kryształ. Czułbym to, jestem tego pewien, a stając koło niej, czułem jedynie chłód, lęk i złą energię, która pewnie wynikała ze zdenerwowania.
Położyłem się na łóżku. Po naszej dzisiejszej wyprawie do lasu nogi bolały mnie nie miłosiernie. Myślałem, że zaraz mi odpadną. W średniowieczu wszystkie dróżki były niezwykle kamieniste, a podeszwy – przynajmniej w moich butach – cienkie i styrane. Każdy krok był bolesny i bardzo dotkliwy.
Leżałem na łóżku wbijając wzrok w sufit. Średniowiecze zaczęło mi bardzo odpowiadać. Te świeże, niezanieczyszczone powietrze, tak dziewicza ziemia. Jeszcze do tego ta cisza dookoła. Była jak muzyka dla moich uszu. Zatracając się w niej często myślałem o przyszłości, o tym, co będzie jak tata wróci do domu, a nas nie będzie, a później pojawimy się ni stąd ni zowąd. O ile w ogóle wrócimy.
Postanowiłem się jednak nie przytłaczać tym i zacząć - tak ja Catherine - czytać trochę o ziołach, które mamy zamiar uprawiać. Żałowałem, że nie ma tutaj internetu. Byłoby o wiele szybciej. W dodatku książki, które mieliśmy w szafie o mało nie rozpadały się nam rękach. Musieliśmy uważać, by kartki nie powypadały. Wszystkie te książki wyglądały zresztą tak samo. Wszystkie było w brązowych, skórzanych okładkach, a w środku każda strona była przepięknie ozdobiona kolorowymi obrazkami i zawijasami. Pomyślałem, że te książki musiały wcześniej mieć bogatego posiadacza. W końcu w średniowieczu nie każdy mógł sobie pozwolić na coś takiego.
- Uważaj, strony nie są ponumerowane. Jeśli się pomylą, to ciężko będzie je uporządkować – powiedziała Catherine, kiedy wyjmowałem książkę z szafy.
- Spokojnie, dam sobie radę – odpowiedziałem. - Wyczytałaś coś ciekawego?
- Nic. Piszą tu tylko o tym, czego sama bym się domyśliła.
- Eh, no trudno. Jeśli nie piszą tam nic nowego, to chyba uprawa tych ziół nie musi być niczym trudnym?
- Raczej nie.
Wziąłem wszystkie książki i położyłem je na łóżku Catherine. Usiadłem naprzeciwko niej, krzyżując nogi. Zacząłem czytać, linijka po linijce, strona po stronie, książka po książce. Mimo, że wszystko było okropnie nudne wiedziałem, że to może mi pomóc uniknąć jakiś błędów. Siedzieliśmy w blasku świec do późnej nocy, dopóki każda książka nie została zgłębiona. Poszliśmy spać bardzo późno. Miałem wrażenie, że jeszcze chwila, a zastałby nas wchód słońca. Idźmy spać, bo zastanie nas nowy dzień, a dla nas poprzedni jeszcze się nie skończył.

sobota, 1 czerwca 2013

Matheo, część VII

Było jeszcze bardzo wcześnie, kiedy siedziałem przy stoliku w kącie pokoju jedynie w świetle dwóch świec. Catherine jeszcze spała, tak jak z resztą wszyscy wokoło. Było za wcześnie, aby ktokolwiek był już na nogach oprócz mnie. Spędziliśmy już tutaj kilka dni, a dokładniej cztery. Cztery długie, ciągnące się doby, które z minuty na minutę stawały się coraz bardziej realne. Już wiedziałem, że to nie sen, nie śnię na jawie tylko, że to już jest nasza nowa rzeczywistość, do której niestety, ale będziemy musieli się przyzwyczaić. Czy tego chcemy, czy nie i czy to nam się podoba. Do braku czystej wody, która leci z kranów domów XXI wieku, do prądu, do proszku do prania, do wyśmienitych posiłków czy porządnych ubrań. W końcu to średniowiecze, czasy epidemii cholery, dżumy i innych niebezpiecznych dla życia chorób.O dziwo Mistya nie jest jak większość średniowiecznych miast – brudna i nieogarnięta. Może dlatego, że jest stolicą? Większość rzeczy na temat średniowiecza dowiedziałem się z lekcji historii, kiedy byłem jeszcze w szkole podstawowej. Była to jedynie wiedza teoretyczna, lecz teraz przekonałem się o realiach średniowiecza na żywo i stwierdzam, że opowiadanie o tym wszystkim to pikuś. Miałem już dość mimo tego, że minęły dopiero cztery dni, a kto wie, mniemam, że zostaniemy tutaj jeszcze na długie tygodnie, miesiące, a kto wie czy nie lata.
Wyjąłem z szafy jeden z kilku pergaminów, które kupiliśmy z Catherine za pieniądze, które dostaliśmy w zamian za opakowanie tabletek przeciwbólowych, które wcisnęliśmy komuś, jako cudowny lek na ból głowy. Pieniędzy było nie wiele, lecz znaleźliśmy pergaminy za przyzwoitą cenę, lecz średniej przyznam szczerze jakości. Resztę pieniędzy schowaliśmy do portfela Catherine na tak zwaną czarną godzinę. Nie wszystkie rzeczy pochodzące z XXI wieku mogliśmy sprzedać, to chyba jasne. Przedmiotów, które nadawały się do sprzedania nie było wiele i wiedzieliśmy też, że nie można się spodziewać po nich zbyt wielkiego zarobku. Musieliśmy w końcu skądś wziąć pieniądze. Mimo, że miałem tylko siedemnaście lat musiałem zacząć pracować. Widziałem, że tutaj nawet kilkuletnie dzieci pomagają rodzicom w dorobieniu się pieniędzy na chleb, co w naszych czasach byłoby niedopuszczalne, lecz tutaj to chyba norma.
Chwilę zastanawiałem się, co bym mógł robić. Czy mógłbym do pracy wykorzystać moją moc? Czyżby był to dobry pomysł? Spróbuję najpierw swoich sił jako ogrodnik, tak na początek. Wyhoduję jakieś zioła, w końcu to nie jest aż takie trudne. Później przy pomocy ksiąg znalezionych podczas sprzątania pokoju spróbuję je jakoś przerobić, by w końcu później je sprzedać. Tylko skąd ja wezmę nasiona ziół? Kiedy Catherine się obudzi poproszę ją, by poszła ze mną do lasu, może tam coś będzie, bynajmniej mam taką nadzieję.
Na stoliku leżały rzeczy do pisania w tych czasach: dwie różki z inkaustem, rolka pergaminu i dwa, cieniutkie pióra. Wziąłem jedno z nich maczając je w atramencie. Nadal nie mogłem przyzwyczaić się do takiego pisania, ręce mi drżały przez to pisałem strasznie niestarannie i nikt oprócz mnie nie mógł się rozczytać. Może to i nawet dobrze. Zacząłem robić listę rzeczy, które mam do zrobienia ja i Catherine przez następny tydzień. Trudno, będę musiał czytać siostrze co tu pisze. Kiedy skończyłem pisać ustałem przed ścianą naprzeciwko naszych łóżek. Zastanawiałem się, jak ja mam to do niej przyczepić. Na ślinę? W średniowieczu raczej nie mieli kleju, a nie znałem jego odpowiednika tych czasów. Zamiast w szkole uczyć nas rzeczy, które nam się przydadzą w życiu to uczą nas rzeczy czasami całkowicie nie potrzebnych. W końcu każdy mógł by trafić do śre.. A nie, jednak nie każdy, zapomniałem, że tylko wybranków dotknął ten ‘ zaszczyt ’.
Usłyszałem, że Catherine obudziła się. Spojrzała na mnie jeszcze zaspana, a oczy ledwie jej się nie zamykały.
- A ty już na nogach? Jak ci się spało?
Eh, na te drugie pytanie nawet nie chciało mi się odpowiadać. Na samą myśl o dzisiejszej nocy chciało mi się spać.
- Jak widzisz, nie mogę przyzwyczaić się do tego materaca. Jest strasznie twardy i chyba zepsuty.. I nie ma sprężyn!
Blondynka otworzyła oczy szeroko i ze zdziwieniem spojrzała na moje łóżko a później z powrotem na mnie.
- Matheo, ale ty wiesz, że w tych materacach nie ma sprężyn, jedynie same pióra? Z resztą ciesz się, że nie są wypchane słomą. – zapewniała.
Może i miała rację. Materac wypchany jedynie słomą byłby jeszcze bardziej niewygodny. A na swoją obronę mam to, że kompletnie zapomniałem o braku sprężyn w średniowiecznych materacach.
- Następnym razem jak ktoś będzie chciał zabrać mnie do takich czasów będzie musiał mnie uprzedzić, bym wziął materac, porządny szampon do włosów, ponieważ kostka szarego mydła nadawała się do mycia jedynie ciała, ale nie włosów i do zabrania proszku do prania.
- Dla Ciebie może jeszcze powinni zarezerwować pokój w pięciogwiazdkowym hotelu? – odpowiedziała ironicznie, wstając ociężale z łóżka.
Mniejsza z tym. Położyłem rozwinięty pergamin na stoliku, czytają to, co jest na nim napisane, a raczej nagryzdane.  Catherine siedziała na łóżku i uważnie słuchała co do nie mówię. Na koniec przytaknęła i bez słowa sięgnęła po swoją sukienkę.
- Mógłbyś się odwrócić? Dziękuję.
Potulnie odwróciłem się do ściany i dalej myślałem, jak przyczepić tą kartkę, a raczej kawałek pergaminu. Całkiem zapomniałem, że w średniowieczu nie wiedzieli jeszcze co to kartka papieru. W końcu wpadłem na świetny pomysł. Ścisnąłem mocno dłoń, aż paznokcie wrzynały mi się w skórę i z podłogi zaczęła kiełkować roślina. Pięła się ku górze rozstawiając swoje gałązki. W końcu była na tyle wysoka, bym mógł powiesić na jednej z jej gałęzi pergamin. Nadziałem go na jedną z gałązek po czym zadowolony z siebie zawołałem do Catherine. Ona zaś ubrana podeszła do mnie, zaczesując włosy w koka.
- Co ty zrobiłeś?!– zawołała zdziwiona.
Uciszyłem ja trochę przypominając, że niektórzy jeszcze śpią. Mogłem przypuszczać,  że jej się nie spodoba to coś, wyrastające spod podłogi.
- Nie przesadzaj, zrobiłem – nie wiedziałem jak to nazwać – wieszaczek na pergaminy, bo nie mogłem go przymocować do ściany.
Załamana Catherine spojrzała się na moje dzieło przecierając zaspane oczy. Chyba nie mogła uwierzyć w to co widzi, myślała, że to zwykły sen. Lecz nie, to była najprawdziwsza rzeczywistość. Chciałem ją nawet uszczypnąć, ale miałem wrażenie, że mnie uderzy czy coś. Na wszelki wypadek odsunąłem się od niej o krok.
- Wieszaczek.. Człowieku, czy tobie te średniowiecze za mocno uderzyło do głowy? Jak myślisz, czy każdy pierwszy mieszkaniec tego miasta ma w kącie pokoju małe drzewko, które wyrasta spod jego podłogi?
- Trzeba być oryginalnym – odparłem całkowicie pewny swych przekonań.
Oburzona blondynka wbiła wzrok w podłogę mrucząc coś pod nosem. Końcem końców ostatecznie zaakceptowała mój pomysł mimo, iż uważała go za niepotrzebne wykorzystywanie mojej mocy. Ja jednak wziąłem to za mały trening i byłem z siebie dumny, ponieważ od kilku dni ćwiczyłem tą umiejętność aż w końcu udało się wyhodować piękne, zdrowe drzewko. Wcześniej była to jakaś kupa zeschniętych gałęzi na kiju. Gdy tak myślałem przypomniało mi się, że chciałem iść z Catherine do lasu, aby poszukać nasion ziół.
-Nie przesadzaj już, koniec zrzędzenia, chodź lepiej poszukać jakiś ziół w lesie, mam kolejny świetni pomysł – powiedziałem, obawiając się kuksańca. Lecz ona tylko uniosła głowę spoglądając na drzwi.
- Chodźmy.
***
Szliśmy powoli korytarzem uważając, by nikogo nie obudzić. Na szczęście wszyscy spali jak zabici i udało nam się wyjść na zewnątrz nie robią zbyt wielkiego szumu i zamieszania, którego za wszelką cenę chcieliśmy uniknąć. Pociągnąłem za klamkę drzwi i przepuściłem Catherine pierwszą. Tuż za nią wyszedłem ja i od razu ruszyliśmy w stronę niewielkiego lasu niedaleko naszej chatki. Dzisiejszy dzień był bardzo ładny, słońce świeciło bardzo mocno otulając swymi gorącymi promieniami mieszkańców miasteczka a wkoło nas unosił się przyjemny zapach świeżo skoszonej trawy, który wiatr przywiał z przedmieść. Tutaj każdy dzień wygląda inaczej niż w Francji. Czasami wydaje mi się, że nawet słońce wstaje szybciej, aczkolwiek czas płynie wolniej.
Szliśmy łąką, na otwartej przestrzeni, powoli zbliżając się do lasu. Nie rozmawiając, rozglądając się na około, niespokojni przemierzaliśmy kolejne metry. Jedyne co mieliśmy przy sobie to torby, a w nich zielnik, nóż i kilka złotych monet. Nie znaliśmy tutejszej waluty, więc nazywaliśmy ja po prostu złotymi monetami ze względu na ich barwę, aczkolwiek wątpiłem, że są odlane z takiego kruszcu jak złoto. Wiedzieliśmy, że pójście do lasu sami było dość ryzykownym pomysłem ze względu na dzikie zwierzęta żyjące w lesie lub rabusiów. Nie zagłębiając się w las postanowiliśmy najpierw pochodzić po obrzeżach i tam poszukać jakiś ziół nie rozdzielając się. Z racji mojej złej orientacji w terenie, by się nie pogubić to Catherine nami kierowała. Bardzo łatwo było się tutaj zgubić, drzewa rosły bardzo gęsto a wysokie krzewy trochę uniemożliwiały rozglądanie się na boki. Spoko my chodziliśmy tylko na obrzeżach to bałem się co by było, gdybyśmy poszli trochę bardziej w głąb.
Po zaledwie godzinie marszu zebraliśmy wystarczającą jak na razie ilość nasion. Było to około pięciu garści. Jak na moje standardy kompletnie mi to wystarczało. Z resztą nawet jeśli by nie, to i tak bym musiał jakoś się z tym pogodzić. Nie chciało nam już się tłuc po lesie. Zawróciliśmy i powoli zaczęliśmy iść w stronę chatki Orena. Dochodząc do ścieżki, która prowadziła przez łąkę i do chaty poczułem czyjąś obecność. Zacząłem iść wolniej. Byłem ciekaw, czy rzeczywiście ktoś tam jest, czy to tylko moja wybujała wyobraźnia robi sobie ze mnie żarty. Wiem, że spowolnienie kroku mogło być trochę ryzykownym pomysłem, kiedy ktoś czaił się w lesie, lecz ciekawość wzięła górę. Bacznie obserwowałem las, przyglądając się każdemu drzewu.
- Coś się stało, Mat? – zapytała Catherine, zdziwiona moim nagłym spowolnieniem tępa.
- Mam wrażenie, że ktoś się kryje wśród drzew, słyszę coś – odpowiedziałem, kompletnie skupiony na jednym, ciemnym punkcie pomiędzy dwoma drzewami liściastymi, centralnie na przeciwko nas.
Coś się nagle poruszyło. Serce zaczęło mi mocniej bić, gdyż bałem się, ze to może być jakieś zwierze żyjące w lesie, albo co gorsze jakaś zasadzka. Mimo to podjąłem decyzję, by jeszcze nie uciekać, utrzymać nerwy na wodzy i wytrzymać kilka chwil. Słyszałem jak mocno bije moje serce, a oddech staje się coraz szybszy. Catherine wyglądała bardziej na zdziwioną niż na przestraszoną. Nagle w lesie coś się poruszyło. Przygotowałem się do ucieczki. To coś zbliżało się do nas. Oboje zaczęliśmy biec ile siły w nogach, by uciec przed tym. Obejrzałem się za siebie i zobaczyłem tylko średniego wzrostu postać w czarnym płaszczu, z pod którego wystawały jedynie złote loki...

wtorek, 16 kwietnia 2013

Matheo, część VI

Dla wszystkich, bo dziś trwa u mnie notkowy szał! :D
Moja najdłuższa notka EVER.




Nasz pokój nie jest obskurny, wręcz przeciwnie, jak na średniowieczne standardy był bardzo przytulny i dość schludny. Znajdowały się w nim dwa łóżka przed którymi stały skrzynie na czyste ubrania. Na całe szczęście materace na łóżkach były wypełnione pierzem, a nie słomą.Była też jedna, lecz dość sporych rozmiarów szafa z ciemnego drewna, która nie pasowała do innych mebli i wyglądała jak wyjęta z innego zestawu mebli. W kącie stały dwa, nieduże stoliki, na których leżały używane świece. Były tam też dwa krzesła.
Pierwsze co zaczęliśmy robić po obejrzeniu pokoju to porządki. Catherine była straszną pedantką i nie tolerowała kurzy, brudu i wszystkich innych nieczystości. Najpierw zajęła się szafą, która już od pierwszego wejrzenia ją zaciekawiła. Kiedy otworzyła niemiłosiernie skrzypiące drzwiczki, jej oczom ukazał się stos zakurzonych książek i  jeszcze jedna suknia, lecz ona zamiast skupić się na zawartości szafy, zaczęła narzekać, że jest w niej tyle kurzu.
- Chyba nikt tu nigdy nie zaglądał – powiedziała, kaszląc od pyłu.
Udałem że tego nie usłyszałem, po czym poszedłem wyjąć na stolik całą zawartość szafy.
- Hmm, tu są same książki zielarskie – rzekłem, przeglądając książki, które o mało nie rozpadały mi się w dłoniach ze starości.
Catherine podeszła do mnie i zaczęła przeglądać zawartość niektórych z nich.
- Chyba nie zamierzasz ich wyrzucić? Mogą się nam do czegoś przydać. Kiedy tylko wyczyszczą wnętrze szafy ułożymy je tam z powrotem, razem z naszymi rzeczami z XXI wieku.
W sumie to była dobra myśl. W końcu ja przy sobie miałem tylko to, co zawsze nosiłem przy sobie, najczęściej w kieszeni, czyli komórkę, kilka euro i mały, kieszonkowy słownik, a raczej te rzeczy tutaj się nam nie przydadzą, więc nie mam potrzeby noszenia tych rzeczy non stop przy sobie. Nawet dla bezpieczeństwa. Nie chciałbym, aby ktoś wyjął mi coś z kieszeni i ukradł.
- A co ty masz przy sobie? – spytałem.
Siostra spojrzała na mnie zdziwiona i rozpięła kurtkę. Pod nią nosiła małą torebkę przepasaną  przez ramię.
- Kiedy szliśmy na spacer nałożyłam na siebie jeszcze kurtkę, w razie, gdyby było mi zimno i po prostu zapomniałam wyjąć torebkę na wierzch.
Cała Catherine. Zakręcona, nieprzewidywalna Catherine. Z każdą chwilą zadziwiała mnie ona coraz bardziej. Ciekaw byłem, czym jeszcze potrafi mnie zadziwić.
Po uporządkowaniu wszystkiego, poukładaniu książek i innych naszych rzeczy w szafie i włożeniu ubrań do skrzyń zostało nam jeszcze tylko jedno zadanie – przebrać się w nasze  średniowieczne stroje. Pozwoliłem jako pierwszej zrobić to siostrze, ponieważ ja nie miałem na to najmniejszej ochoty. Nie wiedzieć czemu, ten klimat wcale mnie nie kręci. Być rycerzem, to by było coś, no ale ja jestem zwykłym... chłopek? Mieszczaninem? A raczej zagubionym nastolatkiem z XXI wieku, który rozpacza nad swoim ubiorem, jakby od tego miało zależeć moje życie.
- Matt,  pomóż mi z tym gorsetem– zawołała Catherine.
- Już idę – odpowiedziałem.
Sznurując nieporadnie gorset Catherine, usłyszałem nagle głos Roisin, blondynki, jednej z posiadaczy kryształów, która zwoływała wszystkich na ognisko. Pomyślałem, że to nie jest taki zły pomysł. Zawsze lubiłem ogniska. Uwielbiałem atmosferę, która panowała przy ogniu. Kończąc wiązać gorset Catherine, zapytałem, czy idziemy na ognisko. Zrobiłem jeszcze ostatnie wiązanie i zawiązałem kokardę, by wszystko się nie rozleciało przy pierwszej lepszej okazji. Blondynka odwróciła się w moją stronę i rzekła, z szyderczy uśmiechem na buzi odpowiedziała mi :
-Oczywiście, że idziemy, ale dopiero w tedy, kiedy jeszcze ty się przebierzesz.
Jęknąłem, złapałem swoje ubranie i zacząłem się przebierać.
***

Siedziałem z Catherine przy ognisku. Grzaliśmy nasze zmarznięte ręce, a na dodatek zaczęło się już powoli ściemniać, lecz na szczęście wszyscy już przybyli. Panowała trochę drętwa atmosfera, ponieważ nikt praktycznie nikogo nie znał i bał się odezwać. Nie należałem do odważnych i wygadanych osób, więc siedziałem cicho i czekałem aż ktoś inny wykona pierwszy krok. Na szczęście, po chwili ktoś się odezwał.
- Ach, jak miło posiedzieć sobie przy ogniu – rzekł beztrosko Oren, kompletnie ignorując to, że wszyscy czekaliśmy już od rana na jego opowieść. Lecz on powoli wyciągnął dłonie nad płomieniem, by je ogrzać. – To mi przypomina pożar miasta w 649 roku – zaczął wspominać staruszek.
- A mi przypomina o uciążliwych zdolnościach, które wszyscy mamy - fuknęła jedna z blondynek, o imieniu Roisin, ignorując szturchniecie jej przyjaciela i wywołując pobłażliwy uśmiech na twarzy staruszka. Odsunęła się przezornie, i dumnie uniosła brodę. - Wydaje mi się, że nikt nas tu nie ściągnął na wspominki przy ognisku, więc przejdźmy do rzeczy - dodała lodowatym tonem, nie przejmując się różnica wieku miedzy nią a Orenem i szacunkiem, który mu się należał.
- No tak, czas na opowieść. To może najpierw opowiem wam o Nityi? Albo lepiej zacznę od samego początku, od ojca – zastanowił się. – W czasach kiedy świat dopiero miał się narodzić istniały tylko dwie moce, dwie istoty, od których wszystko wzięło swój początek. Jedną z tych istot był ojciec mój i Nityi- Artymos, natomiast druga moc została obleczona w ciało Sanayi. I tak jak nasz pan ojciec był narzędziem dobra, tak Sanaya utożsamiała wszystko to, co złe. Uzupełniali się wzajemnie i istnieli dzięki sobie, gdyż tak jak nie może być światła bez ciemności, tak nie istnieje dobro bez zła. Artymos stworzył tą część świata która wydaje wam się dobra i piękna, natomiast dzięki Sanayi ludzie poznają smak cierpienia, strach i ciemność, ale także morderstwo czy gwałt. Ja i Nitya byliśmy dziećmi Artymosa, stworzonymi po to, by pomagać naszemu Panu ojcu w jego dążeniach. Zapytacie pewnie jakież były jego plany? Cóż, był wizjonerem- chciał stworzyć utopię, świat bez skazy zła. Z perspektywy czasu dostrzegam w jego działaniach pewien absurd... Ale teraz jest już to nieważne. Nitya została Panią Żywiołów, siedmiu mocy, które reprezentowały kryształy. Jednak Sanaya nie pozostała bierna. Wydała na świat swojego potomka Karainela. Zarówno on jak i jego matka chcieli pogrążyć świat w ciemności. Największej ciemności jaką możecie sobie wyobrazić- w mroku, tkwiącym w ludzkich sercach. Kiedy mój ojciec stwarzał bowiem człowieka, Sanaya w jego sercu ukryła okruch zła. Zauważyliśmy ten okruch, kiedy ludzie po raz pierwszy popełnili zbrodnię. Jednak ten okruch stał się częścią ludzkiej natury, niemożliwą do usunięcia. Karainel walczył z nami przez tysiąclecia, raz po raz atakując, a jednak mi i Nityi udawało się wspólnie odeprzeć jego atak, choć okruszyna ciemności w ludzkich sercach rosła w siłę. W końcu u niektórych była na tyle wielka, że ośmielili się podnieść rękę na córkę ich Stwórcy. Nie rozumieli że Nitya chroni ich przed nimi samymi, zaczął więc ogarniać ich strach, uczucie stworzone przez Sanayę. Zamordowali więc Nityę... Może jesteśmy wieczni, ale nie nieśmiertelni. Starzejemy się i chociaż żyję już tysiące lat, pamiętam narodziny skał, które dzisiaj są już szczytami gór, to jestem śmiertelny. Tak jak i śmiertelna była Nitya...
Oren udawał twardego i obojętnego, ale było widać, że wciąż bardzo emocjonalnie przeżywa śmierć siostry. Widziałem, że przez chwilę nawet, gdzieś w oku zauważyłem samotną łzę. Zamyślił się na dłuższą chwilę i przetarł pomarszczoną dłonią twarz. W końcu westchnął ciężko, próbując się pozbyć zdenerwowania i ciągnąć dalej pogawędkę. Zauważyłem, że Roisin chciała znowu coś powiedzieć, ale powstrzymał ją przed tym towarzyszący jej chłopak
- Nitya była Panią Żywiołów zaklętych w kryształy, dlaczego więc kryształy nie zginęły wraz z nią , tylko znalazły się w naszych czasach i w naszym posiadaniu?- zapytał wysoki, pewny siebie blondyn, po chwili milczenia, które nastało po wyznaniu Orena. Słuchał nas bardzo uważnie, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka.
- Dzięki mnie. Kiedy Nitya zginęła pozostały po niej kryształy. Siedem kryształów będących zaklętymi mocami żywiołów: ognia, wody, ziemi, wiatru, umysłu, ciała i energii. Wysłałem je w któryś ze światów, by odnalazły godnych siebie właścicieli i sprowadziły ich w miejsce, które w ich, w waszym świecie, odpowiadało miejscu, w którym zginęła Nitya i w którym narodziły się kryształy. Sprowadziłem was tutaj.
- Gdzie właściwie znajduje się to tutaj?- zapytał ponownie najstarszy mężczyzna, chociaż po naszych minach, można było się domyśleć, że chcieliśmy zapytać dokładnie o to samo. W końcu to było najważniejsze pytanie całego, dzisiejszego dnia.
- Nie powiedziałem wam, gdzie jesteście? Wybaczcie nieuwagę staruszka- powiedział, chociaż wydawało mi się, że tak naprawdę jego natura zupełnie nie przypomina starczej. Może wyglądał staro, ale czuło się od niego, że jest młody duszą- Witajcie w Mistyi, stolicy Anani. Jest rok 1354.
- Który? - krzyknął jakiś chłopak, którego wcześniej nie zauważyłem. Super moce, a teraz jeszcze podróże w czasie. No świetnie. Tego było już za wiele. Kto by to wytrzymał? Przecież w XIV wieku nie wiedzieli co to jest elektryczność, komórka, ani nawet zapewne czysta woda..
- 1354 - powtórzył Oren z niezmąconym spokojem. - Można porównać te czasy do waszego średniowiecza, dlatego dostaliście nowe stroje, będziecie też potrzebować nowej mentalności, chociaż o nią będzie trudniej. Nie spodziewajcie się tutaj tych wszystkich wynalazków, do których przywykliście w waszym świecie. Musicie się do tego przyzwyczaić – powiedział ostrym tonem, tak,  by ta informacja dotarła do każdego. Rozejrzał się jeszcze raz pośród nas, obserwując naszą reakcję.
- Średniowiecze?! - powtórzyła Roisin z wyraźnym szokiem i wielkim oburzenie, którego nie dało się nie zauważyć. - Nie jestem stworzona do życia w Średniowieczu.Jest jakiś powód, dla którego urodziłam się w XX wieku - przypomniała już nieco spokojniej, lecz wciąż z niedowierzaniem w głosie, rozmasowując nadgarstek.
- Aż dziwne, ale pierwszy raz się zgadzam z Roisin - mruknęła niezbyt zadowolona z tej wiadomości jedna z bliźniaczek. Druga zaś, bardzo nieśmiała i spokojniejsza od swojej siostry, spoglądała ciągle, wyłącznie  z zaciekawieniem na staruszka.
- Oh, nie przesadzaj Roisin- rzekłem, próbując uspokoić blondynkę, lecz chyba to rozgniewało ją jeszcze bardziej- tak naprawdę nikt z nas nie wie jak się tutaj odnaleźć, więc nie jesteś jedyna.
W tym momencie pożałowałem, że w ogóle się odezwałem. Roisin zwęziła powoli oczy, przyglądając się na mnie z jawną niechęcią.
- Jak to ,,jesteśmy w średniowieczu? Przecież to niemożliwe...-rzekła znikąd Ariana, próbując chyba sobie to wszystko uporządkować.
Oren pozwolił nam wszystkim wyrazić nasze zdziwienie, niedowierzanie i niechęć do całej sytuacji, lecz, przecież nie mogło to jednak trwać wiecznie, więc po krótkiej chwili kontynuował:
- Jest powód, dla którego trafiliście tutaj- spojrzał bystro na wszystkich, zarówno posiadacza kryształu jak i osobie im towarzyszącej, każda z nich miała do odegrania własną rolę.- Wspominałem o misji, prawda? Po śmierci Nityi wrócił Karainel. Świat pochłonęło zło, którego nie jesteście w stanie sobie wyobrazić. Nie chodzi tylko o ludzką naturę, chociaż i ona daje się we znaki. Ludzie słabych charakterów zostali opanowaniu przez mrok tkwiący w ich duszy. W Anani, a niedługo w całym znanym nam świecie ludzie zaczną mordować, grabić i gwałcić, ku uciesze Karainela. Jednak wisi nad nami także i większa groźba. Sanaya wyposażyła swego potomka w potężną moc, zaklętą w siedem czarnych kryształów. Każdy z nich odzwierciedla grzech. Karainel chce zjednoczyć posiadaczy kryształów grzechów, a musicie wiedzieć, że razem są niepokonani. Kiedy ta misja mu się powiedzie na świecie nie będzie już nic dobrego. Niech każdy z was pomyśli o tym co kocha, co wydaje mu się piękne, a potem niech wyobrazi sobie, że nie tylko to wszystko przestaje istnieć, ale i wszelkie plany i marzenia obracają się w niwecz – opowiedział, po czym zawiesił opowieść. Czyżby znowu się zamyślił? – Widzicie to? Taki los czeka nasze światy, jeżeli nie wypełnicie swej misji: jeżeli nie odnajdziecie posiadaczy kryształów grzechu i ich nie zniszczycie. Nie oszukujcie się jednak. Oni także chcą zwyciężyć w tej walce.
-Em... Mistrzu... Senseiu... Szefie... - zaczął Luis, niepewny jak zwracając się do staruszka. - Nie wiem jak pozostali, ale ja chyba nie za bardzo nadaję się do ratowania świata.
W pełni się z nim zgadzałem. Ja, w roli wybawiciela? Przecież ja ledwo potrafię przygotować sobie kawę, a co dopiero uratować świat przed zagładą. Może i umiałem już zapanować, nie w pełni, lecz wystarczająco nad swoją mocą, ale to nie oznacza, że mam zaraz ratować świat! Jedyne co umiałem, to kilka marnych sztuczek, które ćwiczyłem przez ostatni półtora roku, a wątpię, by umiejętność przyśpieszenia wzrostu trawy mogła uratować ludzkość.
- Nie masz wyboru - uciął krótko Oren, wyglądał na raczej zirytowanego tym pytaniem.
- Podsumowując: zostaliśmy wybrani, bez żadnego konkretnego powodu, wysłani w czasy, w których nikt nie słyszał o bieżącej wodzie, mamy narażać nasze życie w walce ze złem i nikt nawet nie zapyta nas o zdanie? - spytała Roisin, wpatrując się w Orena. Cała ona. To nie dobrze, tamto nie dobrze.
-A ona jak zwykle marudzi- mruknąłem pod nosem. Poczułem w tedy wzrok rozzłoszczonej Roisin, która mocno zacisnęła zęby. Pewnie zastanawiała się w tedy, którą część mojego ciała najchętniej podpaliłaby najpierw. No cóż. Była tak zła, że pewnie gdybym stał bliżej niej, wydrapałaby mi oczy. Jej przyjaciel,Jamie, schował twarz w dłonie, sygnalizując, że się poddaje. Na całe szczęście, wtrącił się Luis, który lekko rozładował atmosferę.
- Jeżeli chodzi o wodę... To ja zawsze chętnie służę pomocą przy kąpieli.
Ledwo powstrzymywałem się od śmiechu. Luis chciał najpewniej dobrze, lecz źle to ujął i to spowodowało, że wszyscy nagle stracili ochotę na kąpiel, a bynajmniej ja. Mimo wszystko jednej z bliźniaczek spodobał się te pomysł.
- O tak! Ja chętnie... - zaczęła z entuzjazmem. Jej siostra spojrzała na nią błagalnym wzrokiem.Dziewczyna zawahała się. - Nieważne...
Luis wyszczerzył zęby w niepoprawnym uśmiechu, a Federico, chłopak, który był wraz z nim pokręcił głowa raz jeszcze, tym razem przygryzając wargę, w próbie zamaskowania swojego rozbawienia. Widać było, że on jego też bawiły słowa Luisa. Mimo wszystko trzeba było przyznać, że ma na prawdę dowcipnego przyjaciela.
- Kontynuując - odezwał się Oren, przesadnie akcentując to słowo. Nie wyglądał na zachwyconego naszą gadką o kąpieli. - I tak, i nie. Zostaliście wybrani z konkretnego powodu, ale masz rację, w tym momencie nikt nie będzie pytał was o zdanie – rzekł chłodno, spoglądając Roisin w oczy.
- A ja już myślałam, że te stroje to wystarczający żart, a tu no proszę- zostaliśmy uwięzieni w jakimś średniowieczu, by pomóc ludziom, których nie znamy? Ktoś musiał już z góry założyć, że się nie zgodzimy. Chyba nawet wiem kto - burknęła wygadana bliźniaczka, która – jak się później okazało – miała na imię Julie.
- Możemy tu utknąć na zawsze... - szepnęła nieprzytomnie Sefi. Jej oczy się zaszkliły. Miałem wrażenie, ze zaraz się rozpłacze.
-Ale... ale...-jąkała się Ariana, równie zszokowana co Josefina - Nie możemy wrócić do domu? Ile to wszystko potrwa? – dopytywała zaciekle.
- Jeżeli w ogóle myślicie o powrocie, o wszystkim tym co drogie waszemu sercu, to musicie wykonać zadanie, które wam powierzył los. Jeśli tak się nie stanie, obawiam się, że nie będziecie mieli do czego i kogo wracać. Na razie jednak nie smućcie się. Chciałbym bliżej poznać spadkobierców dziedzictwa Nityi, a także wasze moce. – zachęcał wszystkich staruszek, uśmiechając się do nas lekko.
- No więc, może ja zacznę – zacząłem. Catherine spojrzała się na mnie ze zdziwieniem i cichutko zachichotała. Chyba lekko była się, co ja powiem - Nazywam się Matheo i pochodzę z pewnego malowniczego, nadmorskiego miasta we Francji. A to jak znalazłem kryształ..Właściwie to nie ja go znalazłem, tylko mój pies. - Uśmiechnął się, przypominając całą tą sytuację. - Bella wskoczyła mi na kolana, ja złapałem za kryształ, chciałem go wyciągnąć i gdy tylko dotknąłem go, zobaczyłem tylko jasne światło, a później zemdlałem.
- Tak, obudziłeś się na podłodze i nie wiedziałeś, co się dzieje - wtrąciła się Catherine. - Napędziłeś mi wtedy niezłego strachu.
- Tak. Mój żywioł to ziemia, no a wy... Jak dostaliście kryształ? – zapytałem, rozglądając się dookoła i szukając chętnego do dalszych opowieści.
- Ja natomiast znalazłam kryształ w dość dziwny sposób... - zaczęła Ariana. - Przed sklepem napadł mnie mężczyzna, któremu ów kryształ służył jako kolczyk. W obronie wyrwałam mu go w brutalny sposób. - Uśmiechnęła się delikatnie. - A potem go dotknęłam... i stało się to, co się stało.
- Dwa lata temu, gorące Peru, słoneczny dzień, plaza, wiatr we włosach... - odezwał się Luis, jednocześnie mocując się z paskiem od zegarka, który nie chciał się odpiąć. W końcu zdjął go i pokazał nam wewnętrzną część nadgarstka. - W piasku to maleństwo. Przeczepiło się do mnie i od tamtej pory niestraszne mi odwodnienie - rzucił z lekkim uśmiechem, gromadząc w dłoniach kropelki rosy.
- Kryształ odnalazł mnie już ponad dziesięć lat temu w Szkocji podczas nurkowania- uśmiechnął się Ethan.– Potrafię zmienić swoje ciało, tak by wyglądać jak ktoś, kogo widziałem przynajmniej raz w życiu.
- Wspaniale- powiedział staruszek, kiedy Ethan zamilkł i nic nie wskazywało na to, że zamierza cokolwiek dodać. - Mamy więc żywioł ziemi- spojrzał na mnie - żywioł energii- jego wzrok tym razem padł na Arianę- a także żywioł wody i ciała- spojrzał kolejno na Luisa i Ethana. - Gdzieś wśród was są jeszcze posiadacze kryształów ognia, wiatru i umysłu...- zawiesił głos, czekając aż w końcu ktoś się ponownie odezwie.
Nagle Roisin odgarnęła włosy, odsłaniając mały kryształ za uchem, po czym zaczęła mówić. – Pamiątka ze straganu w Irlandii .  A co do mojego żywiołu – dodała po chwili, rozszerzając zasięg ognia ewidentnie w moją stronę. – To dzięki niemu możemy sobie tak miło pogawędzić i usmażyć marshmallows – wyjaśniła z nieskrywaną ironią.
- Oznacza to mniej więcej tyle, że wszyscy, którzy nie są superbohaterami powinni nosić przy sobie gaśnice – podsumował za nią Jamie.
Roisin uderzyła go lekko w tył głowy.
- Raczej nie miałam okazji jeszcze z nikim dłużej rozmawiać, więc tak na początek nazywam się Leah. - Spojrzała przelotnie na nas i znów spuściła swój wzrok. - Kryształ znalazłam prawie rok temu i żywioł jakim władam to umysł. Jeszcze do końca nie wiem jak działa, ale mogę z pewnością kierować waszym ciałem poprzez myśli. –Widać było, ze jest mocno speszona i na dodatek zaczęła się czerwienić, co chyba sama poczuła, ponieważ zakończyła kulawo - ... i to chyba tyle. To jest moja przyjaciółka, Marlene - wskazała na blondynkę siedzącą obok niej. - Dzięki niej pojawiłam się tu tak szybko.
Marlene kiwnęła do wszystkich głową i uśmiechnęła się ciepło. Sprawiała wrażenie dość sympatycznej osóbki.
Brakowało jeszcze tylko wypowiedzi Sefi. Spojrzałem się na nią, czekając aż opowie nam coś o sobie. W sumie, to cieszyłem się, że każdy mógł powiedzieć coś o sobie. Dzięki temu, przynajmniej znałem imiona wszystkich towarzyszy podróży. W końcu blondynka zebrała się na odwagę i zaczęła przerażona:
- Ja... Jestem Josefina i...
- Sefi! - wrzasnęła się Julie.
- No tak, Sefi - poprawiła się blondynka. - Znalazłyśmy kryształ pięć lat temu podczas spaceru w lesie. Właściwie to Julie go znalazła... – znowu zawiesiła głos. Odwróciła głowę w kierunku siostry, spoglądając na nią błagalnym wyrazem twarzy.
- I od tego czasu Sefi puszcza wiatry – dopowiedziała, nie zastanawiając się chyba specjalnie nad dobraniem słów. Po chwili się roześmiała, a siostra wpatrywała się w nią z przerażeniem. - Nie o to mi chodziło. Od tamtego czasu wysyła wiatry we wszystkie strony świata, więc żadne tornado nam nie grozi.
Josefina westchnęła ciężko. Chyba było jej okropnie wstyd.
Oren uśmiechnął się do nas delikatnie. To już byli wszyscy. Wszyscy powiedzieli coś o swojej osobie. Siedem kryształów odnalazło swoich właścicieli – jednym z nich, byłem ja. Nie do pomyślenia było, że moglibyśmy się kiedyś dogadać. Różniliśmy się wieloma rzeczami – narodowością, charakterem, wiekiem – ale musieliśmy stworzyć drużynę.
- Miło mi was wszystkich poznać i jeszcze raz przywitać w Mistyi - powiedział staruszek głębokim, tajemniczym głosem. - Powinniście się wszyscy dobrze poznać, bo czeka was niezwykła, lecz trudna przygoda. Będziecie potrzebować waszego wsparcia i zaufania.
Staruszek pyknął fajkę, z którą się praktycznie nie rozstawał. Co się teraz z nami stanie? Czy damy radę zgrać się i wypełnić misję jako drużyna?

piątek, 29 marca 2013

Matheo, część V

Świąteczna notka specjalnie dla wszystkich seriowiczek.
Wesołych i spokojnych Świąt Wielkiejnocy :D

- Boże, jaki z ciebie idiota - marudziła Catherine.
 - Ale to nie jest moja wina, rozumiesz? Ja nic nie zrobiłem! - próbowałem jej wytłumaczyć, ale to chyba było bezcelowe gadanie, bo do niej, to jak do ściany
 - Tak, oczywiście, może to ja nas tutaj przeniosłam ? - zapytała sarkastycznie blondynka.
- Boże, zamknijcie się oboje - warknęła zirytowana Ariana.
Mimo, że Catherine była moją siostrą, to czasami miałem ochotę jej zakleić usta, aby żadne słowo z nich już się nie mogło wydostać. Odwróciłem się do niej plecami, nie mogąc znieść już tych ciągłych oskarżeń z jej strony. Nagle, zauważyłem za nami sporą gromadkę równie zszokowanych ludzi. Wszyscy stali i nie wiedzieli co się stało. Widziałem ich wszystkich pierwszy raz na oczy. Na pierwszy rzut oka, rzuciły mi się dwie blondynki, które stały najbliżej nas i wyglądały zresztą tak samo. Jedna z nich była jeszcze w piżamach i miała pełno pisany w ustach.
- Wygląda jak by miała wściekliznę - burknęła obrażona Catherine. Ostatnio stała się strasznie marudna i wredna. Nigdy wcześniej tak się nie zachowywała
- Catherine! - skarciła ją oburzona Ariana
- Opanuj się - odpowiedziałem krótko, nie chcąc znowu zaczynać kłótni z nią. Dalej, stały kolejne dziewczyny - szatynka, o miłym wyglądzie i delikatnych rysach twarzy oraz, towarzysząca jej blondynka. W tłumie dojrzałem jeszcze kilku innych dziewcząt oraz kilku mężczyzn. Patrzyłem jeszcze przez kilka chwil na ludzi wokół mnie, gdy  przez harmider złożony z wielu krzyków  do moich uszu dotarł spokojny, cichy głos starca, siedzącego na fotelu bujanym. Nikt wcześniej nie zwrócił na niego uwagi ,tym bardziej, że on też nie wydawał się zauważać tłumu rozwrzeszczanych ludzi przed swoim domem, co było dziwne. No bo, jak można nie zauważyć grupy rozkrzyczanych, młodych ludzi?
-Co to za ludzie, do cholery...-mruknęła jakby do siebie Ariana
- Nareszcie jesteście. Długo kazaliście na siebie czekać - rzekł beznamiętnym tonem. Wydawał mi się znajomy, ale w tej chwili nie mogłem sobie przypomnieć skąd go kojarzę. Staruszek pyknął spokojnie fajkę i ponownie zwrócił się w naszą stronę. - Witajcie w Mistyi. Moje imię brzmi Oren i to ja was tu wezwałem. Od dzisiaj jestem waszym mentorem, który pomoże wam w wypełnieniu waszej misji - rzedł do nas.
- Jakiej misji ?!- spytał głośno wysoki, zapewne najstarszy z nas wszystkich mężczyzna. Wyglądał na dość pewnego siebie. Czułem, że to jeden z kolejnych posiadaczy kryształów.
Staruszek udał, że w ogóle nie słyszał pytania. Huśtał się nadal delikatnie na fotelu i popalał fajkę, przyglądając się dokładnie wszystkim zebranym, a zwłaszcza temu blondynowi.
- Skoro tu jesteście, to domyślam się, że każde z was posiada kryształ i w miarę zdaje sobie sprawę z faktu, że jesteście posiadaczami niezwykłej mocy. Cała wasza moc i wszystkie siedem kryształów należało kiedyś do mojej siostry, Nityi. Dostała je od naszego ojca Artymosa w ramach pomocy w walce przeciwko złu. Jednak zło zbyt mocno wkradło się w serca ludzi i doprowadziło ją do zagłady. Wysłałem kryształy w świat, by znalazły godnych posiadaczy i oto jesteście - rzekł, po czym rozejrzał się uważnie dookoła. Przyglądał się wszystkim po kolei. Najdokładniej przyglądał się tym osobom, które były posiadaczami kryształów. Wręcz świdrował je wzrokiem. Kiedy rzucił wzrokiem w moim kierunku, poczułem się na prawdę głupio i niezręcznie. Jego wzrok był straszny, aż mnie ciarki przechodzą gdy sobie go przypomnę.
- Co się z nią stało -  spytała nieśmiało nieznana brunetka, co spowodowało, że Oren, skupił wyłącznie na niej swoją uwagę.Staruszek uśmiechnął się, po czym zaciągnął mocno fajką i wypuścił z ust siwy dym. - Nie żyje - odpowiedział beznamiętnym tonem, nie odwrywając wzroku od tej dziewczyny. Po dłuższej chwili wstał z bujanego fotela i poprawił swoją szatę w kolorze ciemnego brązu, po czym  westchnął ciężko, jakby sprawiło mu to niewyobrażalnie wielki wysiłek. - Ale opowiem wam o tym i wielu innych rzeczach później. Na razie powinniście się rozgościć i zrobić ze sobą porządek. -rzekł do nas. Czyżby sugerował, że aż  tak źle wyglądamy?
Oren powoli udał się do swojej chatki, nakazując gestem, byśmy udali się za nim. Ciekaw byłem, jak piętnaścioro ludzi zmieści się do takiej małej, drewnianej chatki. Mimo wszystko złapałem nadal obrażoną Catherine za rękę, ponieważ ona sama by się nie ruszyła i podążyliśmy za całym tym tłumem. Ariana podążyła za nami. Będąc już w środku, zauważyłem, że mężczyzna odgarnia na bok brunatną skórę niedźwiedzia, która leżała na podłodze małego pomieszczenia i podnosi małą klapę. Po chwili zszedł na dół, a co odważniejsi za nim.  Niektórzy rozglądali się niepewnie, jakby szukając drogi ucieczki. Chodź byłem jednym z pierwszych, którzy zeszli na dół, wcale nie dziwiłem się pozostałym. To wszystko było na prawdę dziwne. No bo jak to inaczej nazwać? Lądujemy na łące przed domem jakiegoś starca, który zaprasza nas do swojego domu i każe schodzić.. nawet nie wiem gdzie. Gdy wszyscy byli już na dole, widać było tylko słabo oświetlone korytarze i drzwi do mnóstwa pomieszczeń.
- Macie tutaj mnóstwo pokoi. Każdy znajdzie coś dla siebie. Jeśli drzwi są zamknięte, to oznacza, że jest to moje prywatne pomieszczenie, do którego macie kategoryczny zakaz wejścia - rzekł groźnym tonem staruszek, żywo przy tym gestykulując. Catherine spojrzała się na mnie dziwnie. Wiem, że pewnie chciała powiedzieć coś w stylu ,, w co ty nas wpakowałeś? ‘’ , ale chyba nie miała odwagi.W końcu po przejściu długich korytarzy, wszyscy dotarli pod wielkie, dębowe drzwi. O dziwo otworzenie tak wielkich i ciężkich drzwi nie sprawiło Orenowi żadnego problemu. Wszyscy weszli  do ogromnego pokoju, w którym znajdował się kominek, ławki, stoły, a na środku stała ogromna skrzynia. Mężczyzna podszedł do niej i zaczął wyciągać z niej różne stroje.  Najpierw pomyślałem, że to jakiś żart, ponieważ ubrania wyglądały rodem, jak wyciągnięte ze średniowiecza, ale przecież to nie było możliwe..W końcu również my dostaliśmy nasze stroje. Widziałem zachwyt na twarzy Catherine. Ona uwielbiała takie rzeczy i od kiedy tylko pamiętam, bardzo interesowało ją średniowiecze. Szczerze, t ja już bym chyba wolał ubrać suknie. W moje ręce dostały się bufiaste spodnie, rajtuzy chyba ze trzy koszule, kamizelka.. Boże,ile tego było!
- Nie no, będę wyglądał jak klaun -szepnąłem do siostry, która wręcz podskakiwała z radości, trzymając w dłoniach kremową suknię.
- Mi się tam podoba - odparła, spoglądając na mnie z szerokim uśmiechem. Tak, ona miała się z czego cieszyć. W końcu to było spełnienie jej marzeń.
-  Ehh, ja chyba idę poszukać innych spodni, bo jak na nie patrzę to mnie krew zalewa ??? rzuciłem przez ramię do Catherine, idąc w kierunku starca. Nie chciałem z nim zaczynać jakiejkolwiek konwersacji, więc postanowiłem poczekaj aż odejdzie od skrzyni i samemu czegoś poszukać.
Oren nie odchodził, lecz dalej wyciągał ubrania. Pełno sukni, sukni i jeszcze raz sukni. W końcu w naszej grupie przeważały kobiety. Mimo wszystko dalej tam stałem. W końcu po jakimś czasie mężczyzna wyciągnął coś z męskiej garderoby. Wydawało mi się, że to spodnie. Wyciągnąłem rękę i wziąłem od starca ubranie, po czym od razu szybkim krokiem ruszyłem w stronę Catherine.
- Zobacz co mam - rzekłem do siostry, wyciągając przed siebie rękę z zdobyczą w dłoni.
- Gratuluję, masz spodnie - odparła, zdziwiona moją radością ze spodni. - Wiesz, ja chyba pójdę znaleźć jakiś wolny pokój, bo widzę, że  prawie wszyscy już poszli do siebie.
Rozejrzałem się dookoła. Rzeczywiście. Z całej naszej grupy zostało tylko kilka osób. Czyżbym aż tak długo oczekiwał tych spodni? Ale na szczęście zdobyłem to co chciałem. A koszule? Mam ich tyle, że wystarczą mi chyba na cały tydzień.  Będę je ubierał codziennie, pojedyńczo, żeby mieć zawsze coś świeżego. Ciekaw byłem tylko jak ja mam to wyprać, bo po drodze nie widziałem nigdzie żadnego proszku do prania.
- Idziesz ze mną? - rzedła Catherine, wyrywając mnie z zadumy.
-No, przecież nie będę tu stał jak kołek. - odpowiedziałem, po czym ruszyliśmy korytarzami, poszukując przyjemnego pokoiku dla siebie.

sobota, 26 stycznia 2013

Matheo, część IV

W pogoni za poszukiwaniem sensu własnego życia.

I doszukania się wreszcie co znaczy ‘ kochać życie ’.

`.Bo tak na prawdę,
to życie byłoby wspaniałe,
gdyby nie Ci cholerni ludzie,
którzy podkładają ci na każdym kroku kłody pod nogi.`



Czasami zastanawiam się, co mi strzeliło do głowy, żeby wyruszyć w tą podróż. Czyżbym był aż tak zdesperowany? Chhm, sam nie wiem.
 Było potwornie zimno. Noc, opatuliła już rozciągające się wokół nas długie pasma gór, a wąska, wyboista droga wydawała się nie mieć końca. Z każdym centymetrem, decymetrem, metrem i kilometrem wszystko w koło zdawało się być coraz bardziej magiczne. Aż nagle zachciało mi się żyć. Cały sens życia, którego nie mogłem znaleść, w jednej chwili przyszedł do mnie sam. Od tak. Już nie bałem się tego, co spodka nas w Mestii. Nie bałem się stanąć oko w oko z przeznaczeniem. To cudowne uczucie, kiedy w końcu nabierasz chęci do reaktywacji pisania  księgi, zwanej życiem. Mam nadzieję że będę doświadczał go częściej.
                Cały ja. Jak zwykle siedzący i rozmyślający nad swoim życiem, które zacząłem lubić. Chciałem nauczyć się pokochać je i znaleźć kogoś, kto mnie w tym wesprze. Wytłumaczy,oraz pomoże zrozumieć co w ogóle znaczy pojęcie ‘ pokochać życie ’. W końcu, życie to rzeczownik abstrakcyjny. Nie da się dotknąć, powąchać, czy zobaczyć życia, bynajmniej dla mnie. Pewnie to tylko takie gadanie siedemnastolatka, dla niektórych gówniarza, który po prostu przechodzi wiek dojrzewania. Lecz ja na prawdę nie wiem co to znaczy ‘ pokochać te cholerne życie ’ i chcę to w końcu pojąć! I nikt mi w tym nie przeszkodzi.
                Siedzieliśmy, otumanieni zapachem drzew, kwiatów i pyłkujących traw, jadąc przez mieszany las. W aucie, jedynym źródłem światła była nieduża, samochodowa lampka. Catherine już dawno odpłynęła, pogrążona w nierealnym, barwnym świecie swojej nowej lektury. Było widać, że ma wszystko i wszystkich w głębokim poważaniu. Też bym tak chciał. Czerwonowłosa Ariana, prowadząca pojazd, po kolei przełączała stacje w radiu, zatrzymując się co jakiś czas na piosenkach, które jej się podobały, a mnie jeszcze bardziej zaczynały irytować. Dobijająca muzyka, niezrozumiały tekst a wszystko to, dopełniały wrzaski drugiego wokalisty w tle. I tak po jakimś czasie nie wytrzymałem i wyciągnąwszy własną mp4 i słuchawki z torby podręcznej, założyłem je na uszy, po czym wydobyła z nich się moja ulubiona, ukojająca moje myśli melodia, rozpoczynająca całą piosenkę. Oparłem głowę i nawet się nie spostrzegłem, gdy  już zasnąłem.
Nic nie jest dane na zawsze. Nie pospałem długo, gdyż zostałem obudzony przez szturchającą mnie Catherine. I witaj znowu, niesprawiedliwy świecie! Też się nie cieszę że Cię znów widzę. Czego znowu ode mnie chcesz? – pomyślałem bez większego zastanowienia. Moja siostra  rzuciła wzrokiem na czerwonowłosą, odwróconą w moją stronę, z grymasem na buzi. Dopiero w tej chwili doszło do mnie, że coś jest nie tak.
- Ariana, dlaczego stoimy- zapytałem nieco zamroczony. Miałem tylko głęboką nadzieję, że usłyszę odpowiedź, typu ,, nic się nie stało, to tylko mała przerwa ’’. No ale się pomyliłem.
- Z tego co zauważyłam, nie mamy paliwa-odpowiedziała z nutką zdenerwowania.
Ja i Catherine popatrzyliśmy na siebie. Czułem że czerwienieje się z podirytowania, a ona zwinęła tylko koc, schowała go do walizki i wyszła z samochodu.
- Co ty robisz? – zapytałem, zdziwiony. Byłem na prawdę ciekawy, co zamierza zrobić. Zawsze zachowywała zimną krew w takich sytuacjach, w przeciwieństwie do mnie. Otwierając bagażnik, rzuciła niedbale:
-A co, masz zamiar tutaj siedzieć bezczynnie?
Cała ona. Jedna, wielka desperatka.
- Słuchajcie, raczej nic nie zrobimy, więc bez zbędnego entuzjazmu. Zasięgu nie ma, paliwa też nie.Nic - rzekła siedząca spokojnie, na miejscu kierowcy Ariana - Musimy iść pieszo, aż gdzieś dojdziemy.
Nie wiedziałem o jaki entuzjazm jej chodzi, lecz nic nie powiedziałem na ten temat. We mnie, było kompletnie zero entuzjazmu, tylko gniew w czystej postaci.Nigdy nie mogłem zrozumieć o co jej chodzi. Lecz w jednym co zrozumiałem z jej wypowiedzi zgadzałem się w pełni:
-W sumie do Mestii już nie daleko. Wioska powinna być gdzieś za tymi górami. – odpowiedziałem, licząc już na święty spokój. Czułem, że jeszcze jedno zdanie z strony dziewcząt, a wybuchnę.
Catherine zaczęła wyjmować z bagażnika nasze walizki. Na szczęście nie było ich sporo, chociaż nie byłem pewien, czy pomysł, aby jedna osoba została, a pozostałe poszły po pomoc nie byłby lepszy.
- Faktycznie - odpowiedziała Ariana - Znajdziemy jakąś stację benzynową, przyniesiemy paliwo, i możemy wrócić po samochód - powiedziała, odbierając od Catherine swoją walizkę.
-Ale po co!? – krzyknąłem, nie ukrywając że byłem mocno zdziwiony. Jakoś dalej nie mogłem pojąć toku ich myślenia. Catherine spojrzała się na mnie przerażona. Doskonale wiem, że nie widziała mnie ona jeszcze w takim stanie.
-Żeby dojechać dalej - spojrzała zdziwiona moim pytaniem Ariana, całkowicie spokojna - A po drugie, nawet jeśli za tymi górami jest już Mestia, to chyba nie zostawimy tutaj samochodu.- tłumaczyła dalej, po czym zapadła dłuższa, niezręczna cisza. Można było się domyślić, że w tej sytuacji nikt nie będzie wiedział co powiedzieć, a nawet czy w ogóle w tej sytuacji stosowne jest się odezwać choć by słowem.
-Sporo za niego dałam-mruknęła jeszcze raz czerwonowłosa, opierając się o samochód i bawiąc się włosami.
Doszedłem w końcu do wniosku, że mówienie do nich, jest jak walenie grochem o ścianę. Wiedziałem, że nie łatwo przegadać kobiety, w końcu miałem siostrę i piętnastoletnie doświadczenie.
-Dobrze, więc chodźmy już, bo w życiu tam nie dojdziemy!- zachęciła przestraszona, krucha blondynka, narzucając na siebie błękitny płaszczyk.
***
Dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu. Jak zwykle rozglądając się na boki, o mało nie zawadziłem nogą o wystający z gleby korzeń, odbywając przy tym nieprzyjemną przejażdżkę twarzą po drodze.
                Byłem kompletnie zdołowany. Nie wiedziałem co mam o wszystkim myśleć, a do tego dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że tak wydarłem się na moje kompanki. Muszę się nauczyć lepiej panować nad nerwami. Ale jak? Jak w tym całym burdelu, zwanym ,, życiem pana M. ’’ nie wybuchnąć od czasu do czasu krzykiem? W końcu musiałem jakoś wyładować moje emocje, lecz może nie koniecznie na ludziach, którzy są mi tak bliscy...
- Wiecie, jest tak ciemno, a tu są same drzewa. Bałabym się tu iść sama – zaczęła, lubiąca dużo gadać Ariana. Miałem wrażenie, że ona by nie przeżyła zamknięta w jakimś pomieszczeniu, nie mogąca się do nikogo odezwać. Z drugiej strony właśnie za to ją lubiłem. Zawsze wiedziała jak rozbawić człowieka, niezależnie od tego, jakie głupoty wypełzły z jej ust. - W tych drzewach może się kryć jakiś morderca czy gwałciciel, albo jakieś dzikie zwierzęta. Coś może nas napaść.
I znowu nastała ta cholerna, lecz w pewien sposób ukochana i błoga cisza. Uwielbiałem się nią delektować w tedy, kiedy nie stawała się ona ciszą niezręczną.
Hah, może to nie zabrzmi zbyt mądrze ani odkrywczo, ale wiedzieliście, że jest wiele rodzajów ciszy? Każda jest inna. Jedna przerażająca, wywołująca gęsią skórkę na ciele, druga zaś uspokajająca, otulająca całego Ciebie człowieku tak, że miałeś ochotę w niej wręcz utonąć. Uwalniała cię ona od całej monotonii tego szarego, kolejnego dnia, który ciągnie się w nieskończoność w tym dzisiejszym, betonowym świecie. Jestem pewien, że ci ludzie, którzy nie na widzą ciszy, pokochali by ją. A może wiesz dlaczego żywią oni do niej taką niechęć? Ponieważ jej nie znają, a tym bardziej, nie rozumieją jej i nie potrafią się w nią wsłuchać...
***
Mestia jest jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach. Widok miasta dziewięciu wież, wręcz zapiera dech w piersiach i wywołuje uśmiech na najbardziej skwaszonej twarzy. Nawet na mojej. Widzę, że dziewczyny również stoją koło mnie uśmiechnięte i radosne. Nie wiem czy cieszą się z tego samego powodu co ja, czy może dlatego, iż jesteśmy już na miejscu, lecz grunt to to, że są szczęśliwe.
Stojąc w szeregu, cała nasza trójka złapała się za ręce.
- To już tu – szepnęła nieśmiało Catherine, pękająca z dumy – wreszcie nam się udało.
***
                Trzeba było przyznać, że słońce świeciło tego dnia dość intensywnie, co zachęciło nas na mały spacerek po Mestii. Pogoda była przecudowna. Na niebie nie było oni jednej chmurki. Może było trochę za gorąco, ale delikatny, chłodny wiaterek powodował, że było na prawdę przyjemnie. Po prostu raj na ziemi. Lecz kiedy szliśmy jedną z wybrukowanych uliczek, stało sie coś dziwnego. Krajobraz zaczął się drastycznie zmieniać. Budynki zaczęły znikać, a zamiast nich w koło wyrosły wysokie drzewa liściaste. Jeżdżące wozy przeistoczyły się w dzikie zwierzęta. Zamiast miastowego jazgotu, do mych uszu dotarł przyjemny świergot radosnych ptaków. Z serca miasta, nagle znaleźliśmy się na samym środku łąki, a wokół nas stało mnóstwo równie zdezorientowanych ludzi. Fakt ten, nie uszedł też  uwadze Catherine:
- Matheo, coś ty narobił?! – zapytała.
Spojrzałem się zdziwiony na siostrę, sugerującą, że to moja wina.
- Ja, nic!– odrzekłem, zdezorientowany.
-Matheoooo! Idiotooo! – rozbrzmiał dźwięczny głos blondynki. – Wiem że to twoja sprawka! Odkręć to!
- O cholera – wyjąkała przerażona Ariana - co się tu dzieje?!
-Sam bym chciał wiedzieć - dodał oburzony Matheo.

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Matheo, część III

Mimo, iż byłem bardzo zmęczony podróżą, zaśnięcie tej nocy było dla mnie wyzwaniem, któremu nie mogłem sprostać. Leżąc na tym niewygodnym łóżku, rozmyślałem co może na nas czekać w Mestii. Na zdjęciach w internecie wydawało się być zwykłym, gruzińskim miasteczkiem. Przyznam, że nocą wyglądało pięknie, ale w ciągu dnia, nie można było zauważyć nic zapierającego dech w piersiach, poza kilkoma murowanymi wieżami i gęsto osadzonymi domami mieszkańców które wyglądały uroczo.
Po chwili spadł mi do głowy pewien pomysł. Skoro ciągle rozmyślam na temat podróży, dlaczego by nie przelać tych myśli na papier? Pomyślałem, że spisywanie moich przemyśleń może być dobrym pomysłem. Wstałem więc z łóżka i zacząłem szukać jakiegoś zeszytu bądź notatnika, w którym będę mógł wszystko spisywać. Najpierw zerknąłem do walizki Catherine, ponieważ ona lubi wozić ze sobą rzeczy tego typu. Robiłem to bardzo ostrożnie. Wiedziałem, że gdyby przyłapała mnie na szperaniu w jej rzeczach, miał bym kłopoty. Nie dziwie się, ja też nie lubię jak ktoś wkłada nos w nie swoje bagaże.
Niestety, okazało się że w walizce nie ma ani pustego zeszytu, ani notatnika. Znalazłem tylko kilka niezapisanych kartek w kratkę, które postanowiłem wykorzystać. Usiadłem przy biurku które stało koło mojego łóżka i zacząłem pisać.
Pisanie nie jest łatwą rzeczą, kiedy jedynym źródłem światła jest światełko z komórki, ale lepsze to, niż pisanie po ciemku. Wybazgranie całej notatki zajęło mi około 45 minut. Nie była ona specjalnie obszerna, gdyż nie byłem stworzonym pisarzem, co widać było już po pierwszym, niedbale napisanym akapicie. Przeczytałem notatkę jeszcze raz,sprawdzając czy nie ma błędów i usiadłem na łóżku. Przykryłem się kilkoma kocami, tak aby nie zmarznąć, i wziąłem na kolana laptopa. Może internet nie działał tu mego szybko, ale zawsze mogło być gorzej. Wstukałem w wyszukiwarkę ,,Mestia’’ i zacząłem czytań wszytko co mi wpadło w oko. Nie dowiedziałem się w praktycznie niczego nowego. Na wszystkich stronach było to samo, żadnych nowych informacji. Resztę nocy spędziłem na serfowaniu po internecie w poszukiwaniu jakichkolwiek wiadomości na ten temat.
Rano, kiedy wszyscy już byli na nogach, Ja i Catherine zeszliśmy na dół, i zrobiliśmy śniadanie dla wszystkich. Barmanki jeszcze nie było, więc mieliśmy cały parter do własnej dyspozycji. W sumie, cały ten wyjazd nie był taki zły. To była dobra szkoła na przyszłość. Taka.. szkoła samodzielności.
Po jakimś czasie oczekiwania na Ariannę, która była jeszcze na górze usiedliśmy za stołkach koło baru, i zaczęliśmy jeść. W końcu, po dłuższej chwili ,czerwonowłosa zjawiła się.
- Długo każesz na siebie czekać-rzekłem z uśmiechem na buzi. Dziewczyna spojrzała się w moją stonę.
– Przepraszam! Ale przez cały czas szukałam suszarki do włosów w łazience - tłumaczyła się. - W końcu, okazało się że jej nie ma! Skandaliczne!
Siedząca koło mnie Catherine, powstrzymywała się od śmiechu. Nie dziwie się jej. Też miałem ochotę wydać z siebie głośny śmiech, ale to by nie było miłe względem Arianny.
- Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć moją suszarkę- odpowiedziała Catherine, wstając z krzesełka i wkładając talerz do zlewu.
- Byłabym wdzięczna - rzekła Ariana, patrząc na swą ,,wybawicielkę’’.
Kiedy dziewczyny poszły na górę, Ja w tym czasie wziąłem ostatniego kęsa swojej kanapki z serem, po czym wyszedłem na zewnątrz, poszukać w okolicy baru mężczyzny, któremu miałem pomóc w naprawieniu dachu szopy koło baru.
Chodziłem chwilę wokół gospody zanim znalazłem mężczyznę któremu miałem pomóc. Wyglądał on całkowicie inaczej niż go sobie wyobrażałem. Był ubrany w czerwoną, flanelową koszulę w kratkę i ciemne spodnie ubrudzone olejem. Postać wysokiego, potężnego mężczyzny z lekką nadwagą sprawiała, że wyglądał on nieco przerażająco. Miał gęstą brodę i wąsy, które zakrywały sporą część twarzy. Stojąc tak przed nim czułem się jak krasnoludek w krainie olbrzymów.
- Oooo, witaj młodzieńcze! Ty pewnie jesteś Matheo? – Śmiałym, grubym głosem odezwał się mężczyzna. Tak na prawdę, przypominał mi trochę Hagrida.
- Tak, a pan to...?-zapytałem.
- Mów mi Demitrie.
-Dobrze, panie Demitrie...
- Demitrie, po prostu. Bez ,,pan’’ – poprawił mnie. Wydawał się być innym mężczyzną niż na pierwszy rzut oka. Pewnie zyskał by jeszcze prze bliższym poznaniu.
- Mhm- mruknąłem- Więc, co mam zrobić?
Mężczyzna odwrócił się, i kazał mi iść za nim. Mimo, iż byłem trochę skrępowany, próbowałem nie dać mu tego do zrozumienia.
Szedłem za nim krok w krok, aż doszliśmy do szapy z narzędziami. Spędziliśmy czas tam na naprawianiu dachu, lecz najpierw Demitrie wytłumaczył mi do czego służą poszczególne narzędzia.
***
Wieczorem odebraliśmy samochód i ruszyliśmy w dalszą podróż. Najpierwsz wszyscy ochoczo brali udział w rozmowie, ale z czasem każdy zaczął się zajmować własnymi sprawami. Arianna umilkła pierwsza, zajmując się prowadzeniem samochodu, Catherinne słuchała muzyki, po czym później zasnęła, a ja przyglądałem się krajobrazom, które były na prawdę wspaniałe. W życiu nie widziałem czegoś takiego...
Lecz, przez całą podróż wciąż nękała mnie myśl... Co spotka nas w Mestii?