wtorek, 16 kwietnia 2013

Matheo, część VI

Dla wszystkich, bo dziś trwa u mnie notkowy szał! :D
Moja najdłuższa notka EVER.




Nasz pokój nie jest obskurny, wręcz przeciwnie, jak na średniowieczne standardy był bardzo przytulny i dość schludny. Znajdowały się w nim dwa łóżka przed którymi stały skrzynie na czyste ubrania. Na całe szczęście materace na łóżkach były wypełnione pierzem, a nie słomą.Była też jedna, lecz dość sporych rozmiarów szafa z ciemnego drewna, która nie pasowała do innych mebli i wyglądała jak wyjęta z innego zestawu mebli. W kącie stały dwa, nieduże stoliki, na których leżały używane świece. Były tam też dwa krzesła.
Pierwsze co zaczęliśmy robić po obejrzeniu pokoju to porządki. Catherine była straszną pedantką i nie tolerowała kurzy, brudu i wszystkich innych nieczystości. Najpierw zajęła się szafą, która już od pierwszego wejrzenia ją zaciekawiła. Kiedy otworzyła niemiłosiernie skrzypiące drzwiczki, jej oczom ukazał się stos zakurzonych książek i  jeszcze jedna suknia, lecz ona zamiast skupić się na zawartości szafy, zaczęła narzekać, że jest w niej tyle kurzu.
- Chyba nikt tu nigdy nie zaglądał – powiedziała, kaszląc od pyłu.
Udałem że tego nie usłyszałem, po czym poszedłem wyjąć na stolik całą zawartość szafy.
- Hmm, tu są same książki zielarskie – rzekłem, przeglądając książki, które o mało nie rozpadały mi się w dłoniach ze starości.
Catherine podeszła do mnie i zaczęła przeglądać zawartość niektórych z nich.
- Chyba nie zamierzasz ich wyrzucić? Mogą się nam do czegoś przydać. Kiedy tylko wyczyszczą wnętrze szafy ułożymy je tam z powrotem, razem z naszymi rzeczami z XXI wieku.
W sumie to była dobra myśl. W końcu ja przy sobie miałem tylko to, co zawsze nosiłem przy sobie, najczęściej w kieszeni, czyli komórkę, kilka euro i mały, kieszonkowy słownik, a raczej te rzeczy tutaj się nam nie przydadzą, więc nie mam potrzeby noszenia tych rzeczy non stop przy sobie. Nawet dla bezpieczeństwa. Nie chciałbym, aby ktoś wyjął mi coś z kieszeni i ukradł.
- A co ty masz przy sobie? – spytałem.
Siostra spojrzała na mnie zdziwiona i rozpięła kurtkę. Pod nią nosiła małą torebkę przepasaną  przez ramię.
- Kiedy szliśmy na spacer nałożyłam na siebie jeszcze kurtkę, w razie, gdyby było mi zimno i po prostu zapomniałam wyjąć torebkę na wierzch.
Cała Catherine. Zakręcona, nieprzewidywalna Catherine. Z każdą chwilą zadziwiała mnie ona coraz bardziej. Ciekaw byłem, czym jeszcze potrafi mnie zadziwić.
Po uporządkowaniu wszystkiego, poukładaniu książek i innych naszych rzeczy w szafie i włożeniu ubrań do skrzyń zostało nam jeszcze tylko jedno zadanie – przebrać się w nasze  średniowieczne stroje. Pozwoliłem jako pierwszej zrobić to siostrze, ponieważ ja nie miałem na to najmniejszej ochoty. Nie wiedzieć czemu, ten klimat wcale mnie nie kręci. Być rycerzem, to by było coś, no ale ja jestem zwykłym... chłopek? Mieszczaninem? A raczej zagubionym nastolatkiem z XXI wieku, który rozpacza nad swoim ubiorem, jakby od tego miało zależeć moje życie.
- Matt,  pomóż mi z tym gorsetem– zawołała Catherine.
- Już idę – odpowiedziałem.
Sznurując nieporadnie gorset Catherine, usłyszałem nagle głos Roisin, blondynki, jednej z posiadaczy kryształów, która zwoływała wszystkich na ognisko. Pomyślałem, że to nie jest taki zły pomysł. Zawsze lubiłem ogniska. Uwielbiałem atmosferę, która panowała przy ogniu. Kończąc wiązać gorset Catherine, zapytałem, czy idziemy na ognisko. Zrobiłem jeszcze ostatnie wiązanie i zawiązałem kokardę, by wszystko się nie rozleciało przy pierwszej lepszej okazji. Blondynka odwróciła się w moją stronę i rzekła, z szyderczy uśmiechem na buzi odpowiedziała mi :
-Oczywiście, że idziemy, ale dopiero w tedy, kiedy jeszcze ty się przebierzesz.
Jęknąłem, złapałem swoje ubranie i zacząłem się przebierać.
***

Siedziałem z Catherine przy ognisku. Grzaliśmy nasze zmarznięte ręce, a na dodatek zaczęło się już powoli ściemniać, lecz na szczęście wszyscy już przybyli. Panowała trochę drętwa atmosfera, ponieważ nikt praktycznie nikogo nie znał i bał się odezwać. Nie należałem do odważnych i wygadanych osób, więc siedziałem cicho i czekałem aż ktoś inny wykona pierwszy krok. Na szczęście, po chwili ktoś się odezwał.
- Ach, jak miło posiedzieć sobie przy ogniu – rzekł beztrosko Oren, kompletnie ignorując to, że wszyscy czekaliśmy już od rana na jego opowieść. Lecz on powoli wyciągnął dłonie nad płomieniem, by je ogrzać. – To mi przypomina pożar miasta w 649 roku – zaczął wspominać staruszek.
- A mi przypomina o uciążliwych zdolnościach, które wszyscy mamy - fuknęła jedna z blondynek, o imieniu Roisin, ignorując szturchniecie jej przyjaciela i wywołując pobłażliwy uśmiech na twarzy staruszka. Odsunęła się przezornie, i dumnie uniosła brodę. - Wydaje mi się, że nikt nas tu nie ściągnął na wspominki przy ognisku, więc przejdźmy do rzeczy - dodała lodowatym tonem, nie przejmując się różnica wieku miedzy nią a Orenem i szacunkiem, który mu się należał.
- No tak, czas na opowieść. To może najpierw opowiem wam o Nityi? Albo lepiej zacznę od samego początku, od ojca – zastanowił się. – W czasach kiedy świat dopiero miał się narodzić istniały tylko dwie moce, dwie istoty, od których wszystko wzięło swój początek. Jedną z tych istot był ojciec mój i Nityi- Artymos, natomiast druga moc została obleczona w ciało Sanayi. I tak jak nasz pan ojciec był narzędziem dobra, tak Sanaya utożsamiała wszystko to, co złe. Uzupełniali się wzajemnie i istnieli dzięki sobie, gdyż tak jak nie może być światła bez ciemności, tak nie istnieje dobro bez zła. Artymos stworzył tą część świata która wydaje wam się dobra i piękna, natomiast dzięki Sanayi ludzie poznają smak cierpienia, strach i ciemność, ale także morderstwo czy gwałt. Ja i Nitya byliśmy dziećmi Artymosa, stworzonymi po to, by pomagać naszemu Panu ojcu w jego dążeniach. Zapytacie pewnie jakież były jego plany? Cóż, był wizjonerem- chciał stworzyć utopię, świat bez skazy zła. Z perspektywy czasu dostrzegam w jego działaniach pewien absurd... Ale teraz jest już to nieważne. Nitya została Panią Żywiołów, siedmiu mocy, które reprezentowały kryształy. Jednak Sanaya nie pozostała bierna. Wydała na świat swojego potomka Karainela. Zarówno on jak i jego matka chcieli pogrążyć świat w ciemności. Największej ciemności jaką możecie sobie wyobrazić- w mroku, tkwiącym w ludzkich sercach. Kiedy mój ojciec stwarzał bowiem człowieka, Sanaya w jego sercu ukryła okruch zła. Zauważyliśmy ten okruch, kiedy ludzie po raz pierwszy popełnili zbrodnię. Jednak ten okruch stał się częścią ludzkiej natury, niemożliwą do usunięcia. Karainel walczył z nami przez tysiąclecia, raz po raz atakując, a jednak mi i Nityi udawało się wspólnie odeprzeć jego atak, choć okruszyna ciemności w ludzkich sercach rosła w siłę. W końcu u niektórych była na tyle wielka, że ośmielili się podnieść rękę na córkę ich Stwórcy. Nie rozumieli że Nitya chroni ich przed nimi samymi, zaczął więc ogarniać ich strach, uczucie stworzone przez Sanayę. Zamordowali więc Nityę... Może jesteśmy wieczni, ale nie nieśmiertelni. Starzejemy się i chociaż żyję już tysiące lat, pamiętam narodziny skał, które dzisiaj są już szczytami gór, to jestem śmiertelny. Tak jak i śmiertelna była Nitya...
Oren udawał twardego i obojętnego, ale było widać, że wciąż bardzo emocjonalnie przeżywa śmierć siostry. Widziałem, że przez chwilę nawet, gdzieś w oku zauważyłem samotną łzę. Zamyślił się na dłuższą chwilę i przetarł pomarszczoną dłonią twarz. W końcu westchnął ciężko, próbując się pozbyć zdenerwowania i ciągnąć dalej pogawędkę. Zauważyłem, że Roisin chciała znowu coś powiedzieć, ale powstrzymał ją przed tym towarzyszący jej chłopak
- Nitya była Panią Żywiołów zaklętych w kryształy, dlaczego więc kryształy nie zginęły wraz z nią , tylko znalazły się w naszych czasach i w naszym posiadaniu?- zapytał wysoki, pewny siebie blondyn, po chwili milczenia, które nastało po wyznaniu Orena. Słuchał nas bardzo uważnie, a pomiędzy jego brwiami pojawiła się zmarszczka.
- Dzięki mnie. Kiedy Nitya zginęła pozostały po niej kryształy. Siedem kryształów będących zaklętymi mocami żywiołów: ognia, wody, ziemi, wiatru, umysłu, ciała i energii. Wysłałem je w któryś ze światów, by odnalazły godnych siebie właścicieli i sprowadziły ich w miejsce, które w ich, w waszym świecie, odpowiadało miejscu, w którym zginęła Nitya i w którym narodziły się kryształy. Sprowadziłem was tutaj.
- Gdzie właściwie znajduje się to tutaj?- zapytał ponownie najstarszy mężczyzna, chociaż po naszych minach, można było się domyśleć, że chcieliśmy zapytać dokładnie o to samo. W końcu to było najważniejsze pytanie całego, dzisiejszego dnia.
- Nie powiedziałem wam, gdzie jesteście? Wybaczcie nieuwagę staruszka- powiedział, chociaż wydawało mi się, że tak naprawdę jego natura zupełnie nie przypomina starczej. Może wyglądał staro, ale czuło się od niego, że jest młody duszą- Witajcie w Mistyi, stolicy Anani. Jest rok 1354.
- Który? - krzyknął jakiś chłopak, którego wcześniej nie zauważyłem. Super moce, a teraz jeszcze podróże w czasie. No świetnie. Tego było już za wiele. Kto by to wytrzymał? Przecież w XIV wieku nie wiedzieli co to jest elektryczność, komórka, ani nawet zapewne czysta woda..
- 1354 - powtórzył Oren z niezmąconym spokojem. - Można porównać te czasy do waszego średniowiecza, dlatego dostaliście nowe stroje, będziecie też potrzebować nowej mentalności, chociaż o nią będzie trudniej. Nie spodziewajcie się tutaj tych wszystkich wynalazków, do których przywykliście w waszym świecie. Musicie się do tego przyzwyczaić – powiedział ostrym tonem, tak,  by ta informacja dotarła do każdego. Rozejrzał się jeszcze raz pośród nas, obserwując naszą reakcję.
- Średniowiecze?! - powtórzyła Roisin z wyraźnym szokiem i wielkim oburzenie, którego nie dało się nie zauważyć. - Nie jestem stworzona do życia w Średniowieczu.Jest jakiś powód, dla którego urodziłam się w XX wieku - przypomniała już nieco spokojniej, lecz wciąż z niedowierzaniem w głosie, rozmasowując nadgarstek.
- Aż dziwne, ale pierwszy raz się zgadzam z Roisin - mruknęła niezbyt zadowolona z tej wiadomości jedna z bliźniaczek. Druga zaś, bardzo nieśmiała i spokojniejsza od swojej siostry, spoglądała ciągle, wyłącznie  z zaciekawieniem na staruszka.
- Oh, nie przesadzaj Roisin- rzekłem, próbując uspokoić blondynkę, lecz chyba to rozgniewało ją jeszcze bardziej- tak naprawdę nikt z nas nie wie jak się tutaj odnaleźć, więc nie jesteś jedyna.
W tym momencie pożałowałem, że w ogóle się odezwałem. Roisin zwęziła powoli oczy, przyglądając się na mnie z jawną niechęcią.
- Jak to ,,jesteśmy w średniowieczu? Przecież to niemożliwe...-rzekła znikąd Ariana, próbując chyba sobie to wszystko uporządkować.
Oren pozwolił nam wszystkim wyrazić nasze zdziwienie, niedowierzanie i niechęć do całej sytuacji, lecz, przecież nie mogło to jednak trwać wiecznie, więc po krótkiej chwili kontynuował:
- Jest powód, dla którego trafiliście tutaj- spojrzał bystro na wszystkich, zarówno posiadacza kryształu jak i osobie im towarzyszącej, każda z nich miała do odegrania własną rolę.- Wspominałem o misji, prawda? Po śmierci Nityi wrócił Karainel. Świat pochłonęło zło, którego nie jesteście w stanie sobie wyobrazić. Nie chodzi tylko o ludzką naturę, chociaż i ona daje się we znaki. Ludzie słabych charakterów zostali opanowaniu przez mrok tkwiący w ich duszy. W Anani, a niedługo w całym znanym nam świecie ludzie zaczną mordować, grabić i gwałcić, ku uciesze Karainela. Jednak wisi nad nami także i większa groźba. Sanaya wyposażyła swego potomka w potężną moc, zaklętą w siedem czarnych kryształów. Każdy z nich odzwierciedla grzech. Karainel chce zjednoczyć posiadaczy kryształów grzechów, a musicie wiedzieć, że razem są niepokonani. Kiedy ta misja mu się powiedzie na świecie nie będzie już nic dobrego. Niech każdy z was pomyśli o tym co kocha, co wydaje mu się piękne, a potem niech wyobrazi sobie, że nie tylko to wszystko przestaje istnieć, ale i wszelkie plany i marzenia obracają się w niwecz – opowiedział, po czym zawiesił opowieść. Czyżby znowu się zamyślił? – Widzicie to? Taki los czeka nasze światy, jeżeli nie wypełnicie swej misji: jeżeli nie odnajdziecie posiadaczy kryształów grzechu i ich nie zniszczycie. Nie oszukujcie się jednak. Oni także chcą zwyciężyć w tej walce.
-Em... Mistrzu... Senseiu... Szefie... - zaczął Luis, niepewny jak zwracając się do staruszka. - Nie wiem jak pozostali, ale ja chyba nie za bardzo nadaję się do ratowania świata.
W pełni się z nim zgadzałem. Ja, w roli wybawiciela? Przecież ja ledwo potrafię przygotować sobie kawę, a co dopiero uratować świat przed zagładą. Może i umiałem już zapanować, nie w pełni, lecz wystarczająco nad swoją mocą, ale to nie oznacza, że mam zaraz ratować świat! Jedyne co umiałem, to kilka marnych sztuczek, które ćwiczyłem przez ostatni półtora roku, a wątpię, by umiejętność przyśpieszenia wzrostu trawy mogła uratować ludzkość.
- Nie masz wyboru - uciął krótko Oren, wyglądał na raczej zirytowanego tym pytaniem.
- Podsumowując: zostaliśmy wybrani, bez żadnego konkretnego powodu, wysłani w czasy, w których nikt nie słyszał o bieżącej wodzie, mamy narażać nasze życie w walce ze złem i nikt nawet nie zapyta nas o zdanie? - spytała Roisin, wpatrując się w Orena. Cała ona. To nie dobrze, tamto nie dobrze.
-A ona jak zwykle marudzi- mruknąłem pod nosem. Poczułem w tedy wzrok rozzłoszczonej Roisin, która mocno zacisnęła zęby. Pewnie zastanawiała się w tedy, którą część mojego ciała najchętniej podpaliłaby najpierw. No cóż. Była tak zła, że pewnie gdybym stał bliżej niej, wydrapałaby mi oczy. Jej przyjaciel,Jamie, schował twarz w dłonie, sygnalizując, że się poddaje. Na całe szczęście, wtrącił się Luis, który lekko rozładował atmosferę.
- Jeżeli chodzi o wodę... To ja zawsze chętnie służę pomocą przy kąpieli.
Ledwo powstrzymywałem się od śmiechu. Luis chciał najpewniej dobrze, lecz źle to ujął i to spowodowało, że wszyscy nagle stracili ochotę na kąpiel, a bynajmniej ja. Mimo wszystko jednej z bliźniaczek spodobał się te pomysł.
- O tak! Ja chętnie... - zaczęła z entuzjazmem. Jej siostra spojrzała na nią błagalnym wzrokiem.Dziewczyna zawahała się. - Nieważne...
Luis wyszczerzył zęby w niepoprawnym uśmiechu, a Federico, chłopak, który był wraz z nim pokręcił głowa raz jeszcze, tym razem przygryzając wargę, w próbie zamaskowania swojego rozbawienia. Widać było, że on jego też bawiły słowa Luisa. Mimo wszystko trzeba było przyznać, że ma na prawdę dowcipnego przyjaciela.
- Kontynuując - odezwał się Oren, przesadnie akcentując to słowo. Nie wyglądał na zachwyconego naszą gadką o kąpieli. - I tak, i nie. Zostaliście wybrani z konkretnego powodu, ale masz rację, w tym momencie nikt nie będzie pytał was o zdanie – rzekł chłodno, spoglądając Roisin w oczy.
- A ja już myślałam, że te stroje to wystarczający żart, a tu no proszę- zostaliśmy uwięzieni w jakimś średniowieczu, by pomóc ludziom, których nie znamy? Ktoś musiał już z góry założyć, że się nie zgodzimy. Chyba nawet wiem kto - burknęła wygadana bliźniaczka, która – jak się później okazało – miała na imię Julie.
- Możemy tu utknąć na zawsze... - szepnęła nieprzytomnie Sefi. Jej oczy się zaszkliły. Miałem wrażenie, ze zaraz się rozpłacze.
-Ale... ale...-jąkała się Ariana, równie zszokowana co Josefina - Nie możemy wrócić do domu? Ile to wszystko potrwa? – dopytywała zaciekle.
- Jeżeli w ogóle myślicie o powrocie, o wszystkim tym co drogie waszemu sercu, to musicie wykonać zadanie, które wam powierzył los. Jeśli tak się nie stanie, obawiam się, że nie będziecie mieli do czego i kogo wracać. Na razie jednak nie smućcie się. Chciałbym bliżej poznać spadkobierców dziedzictwa Nityi, a także wasze moce. – zachęcał wszystkich staruszek, uśmiechając się do nas lekko.
- No więc, może ja zacznę – zacząłem. Catherine spojrzała się na mnie ze zdziwieniem i cichutko zachichotała. Chyba lekko była się, co ja powiem - Nazywam się Matheo i pochodzę z pewnego malowniczego, nadmorskiego miasta we Francji. A to jak znalazłem kryształ..Właściwie to nie ja go znalazłem, tylko mój pies. - Uśmiechnął się, przypominając całą tą sytuację. - Bella wskoczyła mi na kolana, ja złapałem za kryształ, chciałem go wyciągnąć i gdy tylko dotknąłem go, zobaczyłem tylko jasne światło, a później zemdlałem.
- Tak, obudziłeś się na podłodze i nie wiedziałeś, co się dzieje - wtrąciła się Catherine. - Napędziłeś mi wtedy niezłego strachu.
- Tak. Mój żywioł to ziemia, no a wy... Jak dostaliście kryształ? – zapytałem, rozglądając się dookoła i szukając chętnego do dalszych opowieści.
- Ja natomiast znalazłam kryształ w dość dziwny sposób... - zaczęła Ariana. - Przed sklepem napadł mnie mężczyzna, któremu ów kryształ służył jako kolczyk. W obronie wyrwałam mu go w brutalny sposób. - Uśmiechnęła się delikatnie. - A potem go dotknęłam... i stało się to, co się stało.
- Dwa lata temu, gorące Peru, słoneczny dzień, plaza, wiatr we włosach... - odezwał się Luis, jednocześnie mocując się z paskiem od zegarka, który nie chciał się odpiąć. W końcu zdjął go i pokazał nam wewnętrzną część nadgarstka. - W piasku to maleństwo. Przeczepiło się do mnie i od tamtej pory niestraszne mi odwodnienie - rzucił z lekkim uśmiechem, gromadząc w dłoniach kropelki rosy.
- Kryształ odnalazł mnie już ponad dziesięć lat temu w Szkocji podczas nurkowania- uśmiechnął się Ethan.– Potrafię zmienić swoje ciało, tak by wyglądać jak ktoś, kogo widziałem przynajmniej raz w życiu.
- Wspaniale- powiedział staruszek, kiedy Ethan zamilkł i nic nie wskazywało na to, że zamierza cokolwiek dodać. - Mamy więc żywioł ziemi- spojrzał na mnie - żywioł energii- jego wzrok tym razem padł na Arianę- a także żywioł wody i ciała- spojrzał kolejno na Luisa i Ethana. - Gdzieś wśród was są jeszcze posiadacze kryształów ognia, wiatru i umysłu...- zawiesił głos, czekając aż w końcu ktoś się ponownie odezwie.
Nagle Roisin odgarnęła włosy, odsłaniając mały kryształ za uchem, po czym zaczęła mówić. – Pamiątka ze straganu w Irlandii .  A co do mojego żywiołu – dodała po chwili, rozszerzając zasięg ognia ewidentnie w moją stronę. – To dzięki niemu możemy sobie tak miło pogawędzić i usmażyć marshmallows – wyjaśniła z nieskrywaną ironią.
- Oznacza to mniej więcej tyle, że wszyscy, którzy nie są superbohaterami powinni nosić przy sobie gaśnice – podsumował za nią Jamie.
Roisin uderzyła go lekko w tył głowy.
- Raczej nie miałam okazji jeszcze z nikim dłużej rozmawiać, więc tak na początek nazywam się Leah. - Spojrzała przelotnie na nas i znów spuściła swój wzrok. - Kryształ znalazłam prawie rok temu i żywioł jakim władam to umysł. Jeszcze do końca nie wiem jak działa, ale mogę z pewnością kierować waszym ciałem poprzez myśli. –Widać było, ze jest mocno speszona i na dodatek zaczęła się czerwienić, co chyba sama poczuła, ponieważ zakończyła kulawo - ... i to chyba tyle. To jest moja przyjaciółka, Marlene - wskazała na blondynkę siedzącą obok niej. - Dzięki niej pojawiłam się tu tak szybko.
Marlene kiwnęła do wszystkich głową i uśmiechnęła się ciepło. Sprawiała wrażenie dość sympatycznej osóbki.
Brakowało jeszcze tylko wypowiedzi Sefi. Spojrzałem się na nią, czekając aż opowie nam coś o sobie. W sumie, to cieszyłem się, że każdy mógł powiedzieć coś o sobie. Dzięki temu, przynajmniej znałem imiona wszystkich towarzyszy podróży. W końcu blondynka zebrała się na odwagę i zaczęła przerażona:
- Ja... Jestem Josefina i...
- Sefi! - wrzasnęła się Julie.
- No tak, Sefi - poprawiła się blondynka. - Znalazłyśmy kryształ pięć lat temu podczas spaceru w lesie. Właściwie to Julie go znalazła... – znowu zawiesiła głos. Odwróciła głowę w kierunku siostry, spoglądając na nią błagalnym wyrazem twarzy.
- I od tego czasu Sefi puszcza wiatry – dopowiedziała, nie zastanawiając się chyba specjalnie nad dobraniem słów. Po chwili się roześmiała, a siostra wpatrywała się w nią z przerażeniem. - Nie o to mi chodziło. Od tamtego czasu wysyła wiatry we wszystkie strony świata, więc żadne tornado nam nie grozi.
Josefina westchnęła ciężko. Chyba było jej okropnie wstyd.
Oren uśmiechnął się do nas delikatnie. To już byli wszyscy. Wszyscy powiedzieli coś o swojej osobie. Siedem kryształów odnalazło swoich właścicieli – jednym z nich, byłem ja. Nie do pomyślenia było, że moglibyśmy się kiedyś dogadać. Różniliśmy się wieloma rzeczami – narodowością, charakterem, wiekiem – ale musieliśmy stworzyć drużynę.
- Miło mi was wszystkich poznać i jeszcze raz przywitać w Mistyi - powiedział staruszek głębokim, tajemniczym głosem. - Powinniście się wszyscy dobrze poznać, bo czeka was niezwykła, lecz trudna przygoda. Będziecie potrzebować waszego wsparcia i zaufania.
Staruszek pyknął fajkę, z którą się praktycznie nie rozstawał. Co się teraz z nami stanie? Czy damy radę zgrać się i wypełnić misję jako drużyna?