I doszukania się wreszcie co znaczy ‘ kochać życie ’.
`.Bo tak na prawdę,
to życie byłoby wspaniałe,
gdyby nie Ci cholerni ludzie,
którzy podkładają ci na każdym kroku kłody pod nogi.`
Czasami zastanawiam się, co mi strzeliło do głowy, żeby wyruszyć w tą podróż. Czyżbym był aż tak zdesperowany? Chhm, sam nie wiem.
Było potwornie zimno. Noc, opatuliła już rozciągające się wokół nas długie pasma gór, a wąska, wyboista droga wydawała się nie mieć końca. Z każdym centymetrem, decymetrem, metrem i kilometrem wszystko w koło zdawało się być coraz bardziej magiczne. Aż nagle zachciało mi się żyć. Cały sens życia, którego nie mogłem znaleść, w jednej chwili przyszedł do mnie sam. Od tak. Już nie bałem się tego, co spodka nas w Mestii. Nie bałem się stanąć oko w oko z przeznaczeniem. To cudowne uczucie, kiedy w końcu nabierasz chęci do reaktywacji pisania księgi, zwanej życiem. Mam nadzieję że będę doświadczał go częściej.
Cały ja. Jak zwykle siedzący i rozmyślający nad swoim życiem, które zacząłem lubić. Chciałem nauczyć się pokochać je i znaleźć kogoś, kto mnie w tym wesprze. Wytłumaczy,oraz pomoże zrozumieć co w ogóle znaczy pojęcie ‘ pokochać życie ’. W końcu, życie to rzeczownik abstrakcyjny. Nie da się dotknąć, powąchać, czy zobaczyć życia, bynajmniej dla mnie. Pewnie to tylko takie gadanie siedemnastolatka, dla niektórych gówniarza, który po prostu przechodzi wiek dojrzewania. Lecz ja na prawdę nie wiem co to znaczy ‘ pokochać te cholerne życie ’ i chcę to w końcu pojąć! I nikt mi w tym nie przeszkodzi.
Siedzieliśmy, otumanieni zapachem drzew, kwiatów i pyłkujących traw, jadąc przez mieszany las. W aucie, jedynym źródłem światła była nieduża, samochodowa lampka. Catherine już dawno odpłynęła, pogrążona w nierealnym, barwnym świecie swojej nowej lektury. Było widać, że ma wszystko i wszystkich w głębokim poważaniu. Też bym tak chciał. Czerwonowłosa Ariana, prowadząca pojazd, po kolei przełączała stacje w radiu, zatrzymując się co jakiś czas na piosenkach, które jej się podobały, a mnie jeszcze bardziej zaczynały irytować. Dobijająca muzyka, niezrozumiały tekst a wszystko to, dopełniały wrzaski drugiego wokalisty w tle. I tak po jakimś czasie nie wytrzymałem i wyciągnąwszy własną mp4 i słuchawki z torby podręcznej, założyłem je na uszy, po czym wydobyła z nich się moja ulubiona, ukojająca moje myśli melodia, rozpoczynająca całą piosenkę. Oparłem głowę i nawet się nie spostrzegłem, gdy już zasnąłem.
Nic nie jest dane na zawsze. Nie pospałem długo, gdyż zostałem obudzony przez szturchającą mnie Catherine. I witaj znowu, niesprawiedliwy świecie! Też się nie cieszę że Cię znów widzę. Czego znowu ode mnie chcesz? – pomyślałem bez większego zastanowienia. Moja siostra rzuciła wzrokiem na czerwonowłosą, odwróconą w moją stronę, z grymasem na buzi. Dopiero w tej chwili doszło do mnie, że coś jest nie tak.
- Ariana, dlaczego stoimy- zapytałem nieco zamroczony. Miałem tylko głęboką nadzieję, że usłyszę odpowiedź, typu ,, nic się nie stało, to tylko mała przerwa ’’. No ale się pomyliłem.
- Z tego co zauważyłam, nie mamy paliwa-odpowiedziała z nutką zdenerwowania.
Ja i Catherine popatrzyliśmy na siebie. Czułem że czerwienieje się z podirytowania, a ona zwinęła tylko koc, schowała go do walizki i wyszła z samochodu.
- Co ty robisz? – zapytałem, zdziwiony. Byłem na prawdę ciekawy, co zamierza zrobić. Zawsze zachowywała zimną krew w takich sytuacjach, w przeciwieństwie do mnie. Otwierając bagażnik, rzuciła niedbale:
-A co, masz zamiar tutaj siedzieć bezczynnie?
Cała ona. Jedna, wielka desperatka.
- Słuchajcie, raczej nic nie zrobimy, więc bez zbędnego entuzjazmu. Zasięgu nie ma, paliwa też nie.Nic - rzekła siedząca spokojnie, na miejscu kierowcy Ariana - Musimy iść pieszo, aż gdzieś dojdziemy.
Nie wiedziałem o jaki entuzjazm jej chodzi, lecz nic nie powiedziałem na ten temat. We mnie, było kompletnie zero entuzjazmu, tylko gniew w czystej postaci.Nigdy nie mogłem zrozumieć o co jej chodzi. Lecz w jednym co zrozumiałem z jej wypowiedzi zgadzałem się w pełni:
-W sumie do Mestii już nie daleko. Wioska powinna być gdzieś za tymi górami. – odpowiedziałem, licząc już na święty spokój. Czułem, że jeszcze jedno zdanie z strony dziewcząt, a wybuchnę.
Catherine zaczęła wyjmować z bagażnika nasze walizki. Na szczęście nie było ich sporo, chociaż nie byłem pewien, czy pomysł, aby jedna osoba została, a pozostałe poszły po pomoc nie byłby lepszy.
- Faktycznie - odpowiedziała Ariana - Znajdziemy jakąś stację benzynową, przyniesiemy paliwo, i możemy wrócić po samochód - powiedziała, odbierając od Catherine swoją walizkę.
-Ale po co!? – krzyknąłem, nie ukrywając że byłem mocno zdziwiony. Jakoś dalej nie mogłem pojąć toku ich myślenia. Catherine spojrzała się na mnie przerażona. Doskonale wiem, że nie widziała mnie ona jeszcze w takim stanie.
-Żeby dojechać dalej - spojrzała zdziwiona moim pytaniem Ariana, całkowicie spokojna - A po drugie, nawet jeśli za tymi górami jest już Mestia, to chyba nie zostawimy tutaj samochodu.- tłumaczyła dalej, po czym zapadła dłuższa, niezręczna cisza. Można było się domyślić, że w tej sytuacji nikt nie będzie wiedział co powiedzieć, a nawet czy w ogóle w tej sytuacji stosowne jest się odezwać choć by słowem.
-Sporo za niego dałam-mruknęła jeszcze raz czerwonowłosa, opierając się o samochód i bawiąc się włosami.
Doszedłem w końcu do wniosku, że mówienie do nich, jest jak walenie grochem o ścianę. Wiedziałem, że nie łatwo przegadać kobiety, w końcu miałem siostrę i piętnastoletnie doświadczenie.
-Dobrze, więc chodźmy już, bo w życiu tam nie dojdziemy!- zachęciła przestraszona, krucha blondynka, narzucając na siebie błękitny płaszczyk.
***
Dłuższą chwilę szliśmy w milczeniu. Jak zwykle rozglądając się na boki, o mało nie zawadziłem nogą o wystający z gleby korzeń, odbywając przy tym nieprzyjemną przejażdżkę twarzą po drodze.
Byłem kompletnie zdołowany. Nie wiedziałem co mam o wszystkim myśleć, a do tego dręczyły mnie wyrzuty sumienia, że tak wydarłem się na moje kompanki. Muszę się nauczyć lepiej panować nad nerwami. Ale jak? Jak w tym całym burdelu, zwanym ,, życiem pana M. ’’ nie wybuchnąć od czasu do czasu krzykiem? W końcu musiałem jakoś wyładować moje emocje, lecz może nie koniecznie na ludziach, którzy są mi tak bliscy...
- Wiecie, jest tak ciemno, a tu są same drzewa. Bałabym się tu iść sama – zaczęła, lubiąca dużo gadać Ariana. Miałem wrażenie, że ona by nie przeżyła zamknięta w jakimś pomieszczeniu, nie mogąca się do nikogo odezwać. Z drugiej strony właśnie za to ją lubiłem. Zawsze wiedziała jak rozbawić człowieka, niezależnie od tego, jakie głupoty wypełzły z jej ust. - W tych drzewach może się kryć jakiś morderca czy gwałciciel, albo jakieś dzikie zwierzęta. Coś może nas napaść.
I znowu nastała ta cholerna, lecz w pewien sposób ukochana i błoga cisza. Uwielbiałem się nią delektować w tedy, kiedy nie stawała się ona ciszą niezręczną.
Hah, może to nie zabrzmi zbyt mądrze ani odkrywczo, ale wiedzieliście, że jest wiele rodzajów ciszy? Każda jest inna. Jedna przerażająca, wywołująca gęsią skórkę na ciele, druga zaś uspokajająca, otulająca całego Ciebie człowieku tak, że miałeś ochotę w niej wręcz utonąć. Uwalniała cię ona od całej monotonii tego szarego, kolejnego dnia, który ciągnie się w nieskończoność w tym dzisiejszym, betonowym świecie. Jestem pewien, że ci ludzie, którzy nie na widzą ciszy, pokochali by ją. A może wiesz dlaczego żywią oni do niej taką niechęć? Ponieważ jej nie znają, a tym bardziej, nie rozumieją jej i nie potrafią się w nią wsłuchać...
***
Mestia jest jeszcze piękniejsza niż na zdjęciach. Widok miasta dziewięciu wież, wręcz zapiera dech w piersiach i wywołuje uśmiech na najbardziej skwaszonej twarzy. Nawet na mojej. Widzę, że dziewczyny również stoją koło mnie uśmiechnięte i radosne. Nie wiem czy cieszą się z tego samego powodu co ja, czy może dlatego, iż jesteśmy już na miejscu, lecz grunt to to, że są szczęśliwe.
Stojąc w szeregu, cała nasza trójka złapała się za ręce.
- To już tu – szepnęła nieśmiało Catherine, pękająca z dumy – wreszcie nam się udało.
***
Trzeba było przyznać, że słońce świeciło tego dnia dość intensywnie, co zachęciło nas na mały spacerek po Mestii. Pogoda była przecudowna. Na niebie nie było oni jednej chmurki. Może było trochę za gorąco, ale delikatny, chłodny wiaterek powodował, że było na prawdę przyjemnie. Po prostu raj na ziemi. Lecz kiedy szliśmy jedną z wybrukowanych uliczek, stało sie coś dziwnego. Krajobraz zaczął się drastycznie zmieniać. Budynki zaczęły znikać, a zamiast nich w koło wyrosły wysokie drzewa liściaste. Jeżdżące wozy przeistoczyły się w dzikie zwierzęta. Zamiast miastowego jazgotu, do mych uszu dotarł przyjemny świergot radosnych ptaków. Z serca miasta, nagle znaleźliśmy się na samym środku łąki, a wokół nas stało mnóstwo równie zdezorientowanych ludzi. Fakt ten, nie uszedł też uwadze Catherine:
- Matheo, coś ty narobił?! – zapytała.
Spojrzałem się zdziwiony na siostrę, sugerującą, że to moja wina.
- Ja, nic!– odrzekłem, zdezorientowany.
-Matheoooo! Idiotooo! – rozbrzmiał dźwięczny głos blondynki. – Wiem że to twoja sprawka! Odkręć to!
- O cholera – wyjąkała przerażona Ariana - co się tu dzieje?!
-Sam bym chciał wiedzieć - dodał oburzony Matheo.