Mimo, iż byłem bardzo
zmęczony podróżą, zaśnięcie tej nocy było dla mnie wyzwaniem,
któremu nie mogłem sprostać. Leżąc na tym niewygodnym łóżku,
rozmyślałem co może na nas czekać w Mestii. Na zdjęciach w
internecie wydawało się być zwykłym, gruzińskim miasteczkiem.
Przyznam, że nocą wyglądało pięknie, ale w ciągu dnia, nie
można było zauważyć nic zapierającego dech w piersiach, poza
kilkoma murowanymi wieżami i gęsto osadzonymi domami mieszkańców
które wyglądały uroczo.
Po chwili spadł mi do
głowy pewien pomysł. Skoro ciągle rozmyślam na temat podróży,
dlaczego by nie przelać tych myśli na papier? Pomyślałem, że
spisywanie moich przemyśleń może być dobrym pomysłem. Wstałem
więc z łóżka i zacząłem szukać jakiegoś zeszytu bądź
notatnika, w którym będę mógł wszystko spisywać. Najpierw
zerknąłem do walizki Catherine, ponieważ ona lubi wozić ze sobą
rzeczy tego typu. Robiłem to bardzo ostrożnie. Wiedziałem, że
gdyby przyłapała mnie na szperaniu w jej rzeczach, miał bym
kłopoty. Nie dziwie się, ja też nie lubię jak ktoś wkłada nos w
nie swoje bagaże.
Niestety, okazało się
że w walizce nie ma ani pustego zeszytu, ani notatnika. Znalazłem
tylko kilka niezapisanych kartek w kratkę, które postanowiłem
wykorzystać. Usiadłem przy biurku które stało koło mojego łóżka
i zacząłem pisać.
Pisanie nie jest łatwą
rzeczą, kiedy jedynym źródłem światła jest światełko z
komórki, ale lepsze to, niż pisanie po ciemku. Wybazgranie całej
notatki zajęło mi około 45 minut. Nie była ona specjalnie
obszerna, gdyż nie byłem stworzonym pisarzem, co widać było już
po pierwszym, niedbale napisanym akapicie. Przeczytałem notatkę
jeszcze raz,sprawdzając czy nie ma błędów i usiadłem na łóżku.
Przykryłem się kilkoma kocami, tak aby nie zmarznąć, i wziąłem
na kolana laptopa. Może internet nie działał tu mego szybko, ale
zawsze mogło być gorzej. Wstukałem w wyszukiwarkę ,,Mestia’’
i zacząłem czytań wszytko co mi wpadło w oko. Nie dowiedziałem
się w praktycznie niczego nowego. Na wszystkich stronach było to
samo, żadnych nowych informacji. Resztę nocy spędziłem na
serfowaniu po internecie w poszukiwaniu jakichkolwiek wiadomości na
ten temat.
Rano, kiedy wszyscy już
byli na nogach, Ja i Catherine zeszliśmy na dół, i zrobiliśmy
śniadanie dla wszystkich. Barmanki jeszcze nie było, więc mieliśmy
cały parter do własnej dyspozycji. W sumie, cały ten wyjazd nie
był taki zły. To była dobra szkoła na przyszłość. Taka..
szkoła samodzielności.
Po jakimś czasie oczekiwania na
Ariannę, która była jeszcze na górze usiedliśmy za stołkach
koło baru, i zaczęliśmy jeść. W końcu, po dłuższej chwili
,czerwonowłosa zjawiła się.
- Długo każesz na siebie
czekać-rzekłem z uśmiechem na buzi. Dziewczyna spojrzała się w
moją stonę.
– Przepraszam! Ale przez cały czas
szukałam suszarki do włosów w łazience - tłumaczyła się. - W
końcu, okazało się że jej nie ma! Skandaliczne!
Siedząca koło mnie Catherine,
powstrzymywała się od śmiechu. Nie dziwie się jej. Też miałem
ochotę wydać z siebie głośny śmiech, ale to by nie było miłe
względem Arianny.
- Jeśli chcesz, mogę ci pożyczyć
moją suszarkę- odpowiedziała Catherine, wstając z krzesełka i
wkładając talerz do zlewu.
- Byłabym wdzięczna - rzekła Ariana,
patrząc na swą ,,wybawicielkę’’.
Kiedy dziewczyny poszły na górę, Ja
w tym czasie wziąłem ostatniego kęsa swojej kanapki z serem, po
czym wyszedłem na zewnątrz, poszukać w okolicy baru mężczyzny,
któremu miałem pomóc w naprawieniu dachu szopy koło baru.
Chodziłem chwilę
wokół gospody zanim znalazłem mężczyznę któremu miałem pomóc.
Wyglądał on całkowicie inaczej niż go sobie wyobrażałem. Był
ubrany w czerwoną, flanelową koszulę w kratkę i ciemne spodnie
ubrudzone olejem. Postać wysokiego, potężnego mężczyzny z lekką
nadwagą sprawiała, że wyglądał on nieco przerażająco. Miał
gęstą brodę i wąsy, które zakrywały sporą część twarzy.
Stojąc tak przed nim czułem się jak krasnoludek w krainie
olbrzymów.
- Oooo, witaj młodzieńcze! Ty pewnie
jesteś Matheo? – Śmiałym, grubym głosem odezwał się
mężczyzna. Tak na prawdę, przypominał mi trochę Hagrida.
- Tak, a pan to...?-zapytałem.
- Mów mi Demitrie.
-Dobrze, panie Demitrie...
- Demitrie, po prostu. Bez ,,pan’’
– poprawił mnie. Wydawał się być innym mężczyzną niż na
pierwszy rzut oka. Pewnie zyskał by jeszcze prze bliższym poznaniu.
- Mhm- mruknąłem- Więc, co mam
zrobić?
Mężczyzna odwrócił się, i kazał
mi iść za nim. Mimo, iż byłem trochę skrępowany, próbowałem
nie dać mu tego do zrozumienia.
Szedłem za nim krok w
krok, aż doszliśmy do szapy z narzędziami. Spędziliśmy czas tam
na naprawianiu dachu, lecz najpierw Demitrie wytłumaczył mi do
czego służą poszczególne narzędzia.
***
Wieczorem odebraliśmy
samochód i ruszyliśmy w dalszą podróż. Najpierwsz wszyscy
ochoczo brali udział w rozmowie, ale z czasem każdy zaczął się
zajmować własnymi sprawami. Arianna umilkła pierwsza, zajmując
się prowadzeniem samochodu, Catherinne słuchała muzyki, po czym
później zasnęła, a ja przyglądałem się krajobrazom, które
były na prawdę wspaniałe. W życiu nie widziałem czegoś
takiego...
Lecz, przez całą
podróż wciąż nękała mnie myśl... Co spotka nas w Mestii?